Lao Che to na polskiej scenie muzycznej zespół wyjątkowy. Właściwie każda jego płyta to zupełnie inna para kaloszy i odmienne muzyczne klimaty. Chłopaki nie boją się wciąż poszukiwać – i owocem takich poszukiwań jest również najnowsza płyta Prąd stały/ Prąd zmienny.
Poprzedniego albumu zespołu, Gospel, z Prądem stałym/ Prądem zmiennym nie ma chyba w ogóle jak porównywać. Bo, co pewnie wszyscy wiedzą, nowa muzyka Lao Che jest oparta przede wszystkim na elektronice. Nie jest to jednak elektronika w odmianie współczesnej. Nawiązuje raczej do klimatów analogowych efektów sprzed paru dekad. Są tu więc dość oszczędne, ale bardzo motoryczne beaty perkusyjne, czy charakterystyczne, lekko rozjechane glissanda. Gitar jest stosunkowo mało. I, o dziwo, wcale nie przeszkadza to Spiętemu i spółce czasem porządnie przygrzać.
Poprzedniego albumu zespołu, Gospel, z Prądem stałym/ Prądem zmiennym nie ma chyba w ogóle jak porównywać. Bo, co pewnie wszyscy wiedzą, nowa muzyka Lao Che jest oparta przede wszystkim na elektronice. Nie jest to jednak elektronika w odmianie współczesnej. Nawiązuje raczej do klimatów analogowych efektów sprzed paru dekad. Są tu więc dość oszczędne, ale bardzo motoryczne beaty perkusyjne, czy charakterystyczne, lekko rozjechane glissanda. Gitar jest stosunkowo mało. I, o dziwo, wcale nie przeszkadza to Spiętemu i spółce czasem porządnie przygrzać.
Nowe oblicze grupy słychać już w pierwszym utworze, Stworzenie świata. Kawałek zaczyna się wręcz... jazzowym intro, opartym na kontrabasie i gęstej perkusji. Tak jest zresztą przez cały utwór – inne instrumenty właściwie tylko dopełniają linię rytmiczną i tworzą tło do lekko szalonego i kaznodziejskiego wokalu Spiętego.
Tym razem nie mamy do czynienia z koncept-albumem, zatem każda kompozycja jest autonomiczna. I znów pojawia się eklektyzm – jednak zupełnie inny niż ten na Gospel. Są zatem jazzowe wtręty (Stworzenie świata), motywy kojarzące się z amerykańską balladą pop-rockową (Prąd stały/ Prąd zmienny) i oczywiście paleta elektronicznych barw – od psychodelii, przez trance’owo-taneczne (Urodziła mnie ciotka) i trip-hopowe klimaty, aż po dźwięki zahaczające o twórczość Jean Michela Jarre’a.
Nie można też nie wspomnieć o kapitalnej formie wokalnej Spiętego i jego tekstach. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że Spięty to trochę taka męska wersja Kasi Nosowskiej. Doskonale dostosowuje swój wokal do atmosfery piosenki, umie wrzasnąć, ale i melorecytować, grać wkurzonego lub zagubionego. No i naprawdę wie jak pisać. Utrzymane w lekko groteskowej, czasem awanturniczej atmosferze słowa są pełne perełek: przedziwnych paralel, niecodziennych metafor i zabawy słowami – o czym świadczy choćby tytuł piosenki Sam O’tność. Poza tym jest kapitalne Urodziła mnie ciotka, gdzie wszystko dzieje się na wspak, „zabawa chorobami i objawami” w Magistrze pigularzu czy sugestywnie nawiązujące do Mistrza i Małgorzaty Życie jest jak tramwaj. Nie brakuje też odwołań do ostatnich wydarzeń – posłuchajcie Wielkiego Kryzysu lub Zimy stulecia.
Dla wielu fanów zespołu nowa płyta może być wyzwaniem. Warto jednak spróbować, bo Lao Che odkrywa – po raz kolejny zresztą – zupełnie nową jakość. Niech inni grają sobie w radiowym prime timeie i święcą triumfy na listach przebojów. Lao Che jest grupą, która będąc z boku tworzy małe arcydzieła. [jaszko]
Urodziła mnie ciotka:
Urodziła mnie ciotka:
Strona zespołu: http://www.laoche.art.pl/
Lao Che jest niedoścignione przez ostatnie kilka lat na tym łez padole :)
OdpowiedzUsuń