7 marca 2011

Muariolanza: Muafrika (Falami, 2011)


Muriolanza to zespół, którym kiedyś, nie oszukujmy się... pogardzałem. Nazwa kojarząca się z proszkiem do prania jakoś nie była mnie w stanie przekonać do ich muzyki. Wraz z kolejnymi płytami to się jednak zmieniało. I teraz mogę już powiedzieć otwarcie – płytą Muafrika Muariolanza ostatecznie mnie kupiła.

Jak sama nazwa wskazuje, Muafrika jest płytą z wpływami muzyki afrykańskiej. I rzeczywiście, słychać to na tym albumie, ale spoglądać na nią tylko z tej perspektywy to wielkie nadużycie i głębokie niedopatrzenie. Cały materiał dźwiękowy prezentuje ogromną różnorodność stylistyczną i instrumentacyjną. Bo można tu usłyszeć nie tylko perkusję, gitarę czy trąbkę, ale też didgeridoo, baglamę, wibrafon, kalimbę, a nawet... kieliszki. I co najważniejsze – to bogactwo nie przytłacza a wręcz „niesie” całą płytę.

Całość rozpoczyna się przyjemnym dla ucha Afromatem. Świetnie brzmi tu partia trąbki oraz wszelkie perkusyjne wspomagacze. W ucho zapada nie tylko synkopowana partia gitary, ale również powtarzany wielokrotnie tekst: Zgadzam się na wszystko, tak na razie mi wygodnie/ Tak długo jak wiadomo kto w tym domu nosi spodnie. A potem jest Lakulumulu. Nienachalny, bardzo pozytywny i taneczny wręcz kawałek, który już hula po radiowych rozgłośniach całej Polski. I nie ma co się dziwić – dobrze zaznaczony rytm, rozimprowizowana trąbka czy lekko rockowa gitara budują świetną atmosferę. Warto posłuchać transowych Halo, halo – jestem blisko i Przerwanego. Klang uderza z kolei mocno rockową gitarą, dobrze wypunktowaną perkusją i iście klubowym, syntetycznym beatem.

Jest jeszcze Regulator nagrany przy użyciu kamery pogłosowej, pozytywnie „chodzony” Wunderbar pobrzmiewający w tle rytmami reggae, a Nanigo zasadza się na kieliszkowym motywie instrumentalnym. Zaskakujący jest Martwy punkt, kawałek prawie-że-hiphopowy z melorecytowanym tekstem i skreczami, który gdzieś w połowie rozpływa się trąbką żywcem wyjętą z Chrisa Bottiego. Od stawki odstaje mocno pokręcony harmonicznie i melodycznie Mały Budda. Koniec jednak jest znów bardziej konsonansowy pod postacią Chodzę po ogniu.

„Afrykańskość” Muafriki zaznacza się przede wszystkim w silnie podkreślonym rytmie w niemal każdym utworze. I w sumie nie ma się co dziwić, wszak album wyprodukował Pierre, perkusista zespołu. Zestaw perkusyjny i wszelkiego rodzaju perkusjonalia, a nawet mocno zrytmizowane motywy na pozornie nierytmicznych instrumentach spajają całą płytę i jednocześnie dają jej nieco egzotycznego rysu.

Warto jeszcze podkreślić, że Muafrika jest bardzo optymistyczną płytą. Bije z niej radość wspólnego muzykowania, a każdy dźwięk wydaje się być idealnie na swoim miejscu. Przy okazji, nie brakuje tutaj potencjalnych hitów radiowych (Lakulumulu jest tego najlepszym przykładem). Wszystko to składa się na spójny obraz Muariolanzy, która staje się jednym z ciekawszych zespołów na rodzimym rynku. [jaszko]

Przeczytaj też Muariolanza: Wszystko będzie inaczej, Muariolanza: Po drugiej stronie Przemszy

Strona zespołu: www.muariolanza.pl

3 komentarze:

  1. recenzja ok, a płyta jest odlot:)
    ale skąd ta pogarda?
    powiedz b po tym a
    pozdro

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli pragniesz żyć dłużej niż tysiąc lat szukaj tego co pożyteczne dla wszystkich i uciekaj od niszczycieli zdrowia.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni