12 marca 2011

Ostatki 2010: Appleseed, Jazzpospolita, Let Me Introduce To The End, Ordinary Brainwash, The Poise Rite, Tsar Poloz, We Are Lefortovo, Wesoły Traktorek


To już ostatnia porcja płyt z bardzo obfitego pod względem wydawniczym roku 2010. Zwariowana mieszanka stylów, czyli dla każdego coś miłego. Zapraszamy!

The Poise Rite: Skąd ta cisza...? (Agora)


Tę płytę powinien objąć honorowym patronatem premier Polski. Doskonały przykład cudu gospodarczego. Oto młodzi, utalentowani muzycy po latach spędzonych na obczyźnie wracają w rodzinne strony. Mimo sukcesów w Anglii, postanawiają nagrać w całości polskojęzyczny album. Mało tego, część tekstów jest autorstwa Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, laureata Literackiej Nagrody Nike. Czy można znaleźć lepszy przykład nowoczesnego patriotyzmu? Tak więc z medialnego punktu widzenia trzeci album rzeszowian jest bardzo interesujący, ale jeśli skupić się na warstwie muzycznej - nie jest już tak różowo. Zespół nie chciał chyba przysłonić wielkości tekstów autora nominowanego do Paszportów Polityki i mam wrażenie, że na płycie muzycy nie grają, a akompaniują. Rządzi schemat. Większość kawałków ogranicza się do zmajstrowania (fajnych, trzeba przyznać) riffów w zwrotkach i refrenach. Ale nic poza tym. Wstęp - zwrotka - refren - zwrotka - refren - koniec. Nie ma ani jednego fajnego mostka - wszystkie są na poziomie gimnazjalnym. Zespół potrafi wymyślić fajną zagrywkę (Avatar, Uwodziciel), ale co z tego, skoro powtarza ją z uporem maniaka, nie rozbudowując jej ani nie modyfikując. Również wokalista Bartek Zaborowski jedzie na jednej manierze. Owszem, są przypadki, gdy muzycy kombinują (Wszystko to są rzeczy niepewne, Twój kolor i smak), ale wówczas trzeszczy songwriting. Nie jest to płyta zła, tylko niedorobiona. Jest wiele piosenek dorównujących Kill The Pain (Piosenka o sytuacjach bez wyjścia, Stracone marzenia), ale kompozycyjne mankamenty widać jak na dłoni mimo rewelacyjnego brzmienia.



Strona zespołu: www.myspace.com/poiserite



Ordinary Brainwash: Labeled Out Loud (Lynx Music)


Dwadzieścia kilka lat na karku i entuzjastyczne recenzje ubiegłorocznego debiutu Disorder In My Head. Rafał Żak w takim kontekście jawi się jako geniusz. Nagrał wszystko sam, niczym Billy Corgan za czasów Siamese Dream. W twórczości Żaka słychać wyraźne zafascynowanie Steven Wilsonem z Porcupine Tree, ale to mi nie przeszkadza. Ordinary Brainwash to feeria pomysłów często wykraczających poza progresywną stylistykę. Czy to pogmatwana elektronika w Time To Drag, czy zmieniający się niczym w kalejdoskopie Icons Of Our Generations - każdy z kawałków jest naznaczony niebanalną wyobraźnią. Rzeczy stricte progresywne (Fanatic, Burnout) mogą wynudzić miłośnika niezalu, ale już takiej tytułowej kompozycji trudno się oprzeć! Pora na porozumienie ponad podziałami?

Strona artysty: www.myspace.com/ordinarybrainwash



We Are Lefortovo: We Are Lefortovo EP (wyd. własne)


Duet z Otwocka wychowany na płytach Low i Goodspeed You! Black Emperor. Post rock w wykonaniu Wawrzyńca Hłasko i Adama Nowakowskiego często kojarzy się z dokonaniami New Century Classics (głównie za sprawą wiolonczeli). Panowie wykonali bardzo dobrą robotę, zupełnie nie słychać, że kompozycje są dziełem zaledwie dwóch osób. Skromny budżet i sesje nagraniowe w ciemnych i dusznych pomieszczeniach dodają muzyce autentyzmu. Przebojowe The Moody Railroad Blues w surowym, garażowym wydaniu brzmi świetnie. Uczucie duszności w slowcore'owym What Time Will Define przybiera prawie że namacalną formę. I to tego płaczliwy wokal Wawrzyńca. Koślawy, na granicy fałszu, ale przejmujący. New Face fragmentami czerpie z polskiej szkoły jazz-rockowej. Mimo wszystko otwoczanom brakuje wprawy. Takie The Moths i Supply to podręcznikowe „postrocki”, jakich wiele, o schematycznych, topornych rozwiązaniach. Ale coś czuję, że będą z nich jeszcze ludzie.



Płyta do ściągnięcia z naszej strefy download.

Strona zespołu: http://www.myspace.com/wearelefortovo



Let Me Introduce To The End: A Voice From Mountain (wyd. własne)


Kiedyś to był stricte amerykański zespół. Kilka lat temu jego lider Ryan Socash przyjechał do Polski i osiadł w Krakowie koncertując po kraju z polskimi muzykami. Trzecia płyta została w większości nagrana w pieninskich Jaworkach. W sesji oprócz anglojęzycznych przyjaciół uczestniczyli ponadto współpracujący z Nigelem Kennedym Duszan Korczakowski, znany z New Century Classics Marek Kamiński, gitarzysta Wojciech Szupelak oraz Czesław Mozil (tak, ten Czesław!). Powstało niecałe 28 minut materiału, które chyba najłatwiej zaliczyć do mieszaniny folkowych pejzaży i poezji śpiewanej. Klasycznych piosenek jest zaledwie trzy. Najjaśniej lśni Burn Like The Sun. Piękny wyciszający song, pełen gracji i powabu. To czysta kraina łagodności ze skrzypkami, bębenkami i cudnymi chórkami Avivy Mitchel. Pozostałe utwory przypominają spokojniejsze rzeczy Dire Straits (Dreamy Eyes, Hills Fall Silent) bądź alt-countrowe impresje (The Black Water, Soul 3). To nie jest alternatywna płyta. Także nie rockowa ani popowa. To sentymentalna podróż z wyraźnymi elementami muzyki klasycznej. Ładna rzecz, choć dość szybko się nudzi.

Płyta do pobrania stąd.

Strona zespołu: www.myspace.com/letmeintroduceyoutotheend


Wesoły Traktorek: Życie bez tokarki sterowanej numerycznie (wyd. własne)


Zespół efemeryda, gdyż istniał tylko dwie próby. A piszę o nim, ponieważ jego członkiem był Jakub Lemiszewski, nasz wierny Czytelnik :) Życie bez tokarki... to kiepskiej jakości zapis z drugiej próby. Co można powiedzieć? Chłopaki grzeją równo, jest krew, jest pot i są też łzy. Nad garażem unoszą się zafrasowane duchy Sonic Youth i Fugazi, ale także rodzimego Stephans. 55 minut materiału zawiera w większości typowy noise-corowy jazgot, są także momenty, które wywołują żal, że tak szybko się skończyło. Rozwala Banan Soup, podnosi ciśnienie Jesus, a druga wersja Dying, Dying Everybody potrafi rozsmarować po ścianach. Szkoda, że zespół już nie istnieje. Mówi się trudno.

PS. W dziedzinie oryginalnych tytułów kawałków wygrywa jednak Ed Wood.

Więcej: http://lemisz.blogspot.com/2010/12/wesoy-traktorek-zycie-bez-tokarki.html


Jazzpospolita: Almost Splendid (Ampersand)


Kiedyś brano się za jazz ze względu na rodzinne tradycje. Dziadek słuchał jazzu, matka chodziła do muzycznej szkoły, wujek działał w podziemiu, a ojciec robił scenografie w filharmonii. Dziś młodzi ludzie w dzieciństwie nasiąkali Madonną, grungem i hip-hopem. Członkowie Jazzpospolitej są takim właśnie przykładem nowej generacji muzyków z otwartymi głowami, nie bojących się w improwizowanej muzyce melodii i popkulturowego modernizmu. By posłuchać Almost Splendid z przyjemnością, nie trzeba doznawać przy audycjach Kydryńskiego. Parę ulubionych chilloutowych, lounge’owych, post-rockowych i trip-hopowych płyt wystarczy, by przez 51 minut trwania albumu poczuć się komfortowo. Pod warunkiem, że nie ma się na ten jazz alergii.



Strona zespołu: www.myspace.com/jazzpospolita


Appleseed: Night In Digital Mertopolis (wyd. własne)


Zespół z Poznania, mimo że istnieje od 2000 roku, dopiero teraz debiutuje pełnowymiarowym wydawnictwem (wcześniej była EP-ka Broken Lifeforms). Od samego początku próbuje łączyć dawny rock progresywny spod znaku Marillion, King Crimson z tym nowoczesnym (Archive, The Mars Volta). Mają charyzmatycznego wokalistę Radka Grobelnego, który nadaje muzyce szczyptę psychodelicznego wydźwięku. Facet potrafi zamruczeć jak wokalista Crash Test Dummies (The Distance), pojechać manierą Eddiego Vaddera (Chasing Dreams), przywołać odrobinę mroku Iana Curtisa bądź krzyknąć jak na progrockowej płycie z lat 70. ubiegłego wieku. Piosenki nie dają się od razu polubić. Dopiero za którymś razem ściana pęka, gdy dotrzemy do ukrytych pokładów ekspresji i melancholii. Wtedy w głowie na dłużej zagości nostalgiczne Autumn Outside My Window, introwertyczny Playground czy patetyczne What I Feel. Tak sobie myślę, że muzyka poznaniaków dobrze by pasowała do niemych filmów Fritza Langa.

Strona zespołu: www.myspace.com/appleseedband


Tsar Poloz: Readhead Bastard (Raban Records)


Basista Psychocukru skutecznie wytrąca recenzentom z rąk próby szufladkowania podając przepis prosto na tacy. Etykieta cyber-trash-disco mówi wszystko. W porównaniu z poprzednim wydawnictwem Tribute to DEUCE różnica polega na tym, że śmieci Piotra Połoza są tym razem ładnie posegregowane. Na Readhead Bastards mniej jest zawieruchy, piosenkami rządzi się solidny groove. Poza tym zawartość płyty dobrze określa okładka. To obleśny, wąsaty electro-clash, który z buciorami potrafi wepchać się na grzeczną potańcówkę wywołując towarzyskie faux-pas. Nawet jeśli to tylko muzyka dla jaj, to cudownie zachrypnięte Never Ending Party powinno być puszczane tuż po Love Is Dangerous D4D.



Strona artysty: http://www.myspace.com/tsarpoloz

Słuchał i opisywał [avatar]

1 komentarz:

  1. bad romance w wersji tsara poloza
    http://soundcloud.com/tsar-poloz/lady-gaga-bad-romance-dj

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni