27 kwietnia 2011
Broken Betty: The Sorry Eye (wyd. własne, 2011)
Chociaż zespół nie nagrywał płyty u Josha Homme'a na pustyni Mojave, to... nad Bałtykiem też jest sporo piasku!
Broken Betty to ciekawy przypadek. Pisząc o ich twórczości dość łatwo postawić obok siebie kilka wielkich nazw. Quees Of The Stone Age, Kyuss, Soundgarden. W zakładkę "wpływy" można wsadzić dowolną stonerową i grunge'ową kapelę, która zaistniała w powszechnej świadomości. Na cóż, bozia dała wokaliście Janowi Gablasowi głos Chrisa Cornella, a pozostałej dwójce zamiłowanie do strugania pustynnych riffów. Na debiutanckiej EP-ce zespół zgrabnie mieszał style, przeskakując z flanelowego brudu na niklowe dysze motocykli. Nie przeszkadzało to melodiom - były z gatunku tych zaraźliwych. The Sorry Eye to jedenaście nowych kompozycji. Dopieszczonych, soczyście brzmiących i niecelujących w stacje radiowe.
Ok, bez zbędnego owijania w bawełnę. Gdyby debiut skrócić na półgodzinnej EP-ki (jak w przypadku Broken Betty EP) wydawnictwo można by postawić obok tegorocznego Elvisa Deluxe. Kapela skrobie wypaśne, energetyczne kawałki, w których rezerwuje niezbędną przestrzeń, by czasem zwolnić, pokombinować, zaskoczyć czymś nietypowym. Znamy z zapowiedzi Already Fried, wściekły rock'n'rollowy koncertowy wymiatacz. Kawałka słucha się na bezdechu. W podobnym tonie jest Saturday Night Special. Chory krzyk, kąśliwe gitary i zapowiedź, że wersja live nie pozostawi jeńców! Zaskakuje grunge'owy Choir gdy utwór przechodzi w typowo alternatywny riff zakończony wybuchem przyjemnego hałasu. Daje radę Queens And Stooges, w szczególności ultranośna sekcja rytmiczna. Jako wisienkę na torcie zostawiono na koniec Better Days. Jestem pod wrażeniem symetrii tej kompozycji. Już od pierwszych sekund jest gęsto. Gitary tną, tworzy się duszny klimat. Nieoczekiwanie ciśnienie studzą analogowe klawisze znane z płyt The Doors. Wchodzą jakieś sample, próbki głosów - numer spokojnie zmierza ku końcowi. Zmyłka. Organy Hammonda znów dają o sobie znać i z każdą sekundą czuć narastające oczekiwanie na brawurowy finał. Finał, w którym głowa sama schyla się, by wyrazić szacunek dla możliwości wokalnych Dziablasa. Cud, miód, orzeszki.
Niefortunnie dla całej płyty zespół nagrał kilka kawałków w średnich tempach. Niestety, te utwory niepotrzebnie ją rozwadniają. BB wyraźnie nie radzi sobie w "równych" kompozycjach. Takie Undefined - mimo kombinowania (offspringowe chórki), mimo różnych efektów gitarowych, wywołuje tylko wzruszenie ramion. Keep Driving nudzi, podobnie jak Filter Feeder. Z tej puli pozytywne wrażenie sprawia jedynie The Sorry Eye, za sprawą nieszablonowego riffu. Kowbojskie Winnebago też jest OK, ale to raczej ciekawostka, swoisty przerywnik.
Broken Betty tym debiutem na pewno zaistnieje szerzej na polskim rynku. Zbyt dobre jest na nim mięso, by przeszło niezauważone. Tylko te nieszczęsne średnie tempa... Na następnej płycie życzyłbym sobie mniej zapychaczy, a więcej tak dobrze brzmiących bębnów jak w Already Fried! [avatar]
Słuchaj!
Strona zespołu: http://myspace.com/brokenbettyband
Przeczytaj też: Broken Betty EP
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Spontaniczny projekt m.in. Marcina Loksia (dawniej Blue Raincoat) i Kuby Ziołka (Ed Wood, Tin Pan Alley) ma szansę przerodzić się w coś trw...
czy teraz nadejszła jakaś moda na lo-fi? Nie mówię o tym zespole, ale jakoś nasrało się kapel, które nagrywają brudne tracki. Brzmienie gitary mi się średnio podoba i niestety odrobinę schowany bas :(
OdpowiedzUsuńA dla mnie kiler!! Bez słabych momentów. Oldschool, fajność i energia!! Super - oby tak dalej!!
OdpowiedzUsuńJa nie słyszę w tym w ogóle stoner rocka. Ani QOTSA ani tym bardziej Kyussa. W ogóle nie ten klimat, nie to brzmienie, nie takie kompozycje... chociaż też używają gitar, fakt :)Porównani z Soundgarden też są baaardzo na wyrost; oprócz głosu wokalisty, który faktycznie daje radę wokalnie. Kompozycje są nudne jak flaki z olejem. Trudno mi o nowsze porównania, bo "ciężkiego" rocka spod znaku ESKA rock nie słucham, ale brzmi jak odrzuty z odrzutów Foo Fighters albo Stone Temple Pilots. Generalnie muzyka jest dobra do ESKA rock, na pewno sprawdzi się na koncercie, ale żeby tak z płyty? Hmmm, chyba nie.
OdpowiedzUsuńmnie zaciekawiła okładka bo mam identycznego psiaka..:)muzyka bardzo przewidywalna ale z taką nutką odświerzenia... przesłuchując jej jestem na wykładach i póściłam sobie ją jako podkład i mysle że dobrze mi go koloryzuje(wykład nie zbyt ciekawy). Wokalista ma głos naprawdę miękki lecz z delikatną chrypką co pasuje do tego typu muzyki... Gitary bez szału, ale bębny świetne...:)
OdpowiedzUsuń