Lubię Ms. No
One, przyznaję się do tego bez bicia. Tak samo jak podobał mi się ich
warszawski, niemal ukradkowy, album The Leaving Room, tak też z radością
pochłaniam ich śląską, bardziej rozbudowaną odsłonę, jaką jest Backseat
Stories. Zawsze jest jednak jakieś ale…
The Leaving
Room był właśnie albumem
wpisującym się w standard tego nurtu. Smakowitym krążkiem pełnym wzruszających
piosenek, czasami wręcz porażająco dobrych (Just Like D.). Jednocześnie
wpisywał się mocno w swoją niszę. Sukcesy takie jak np. koncert w Radiowej
Trójce przy pełnej sali nie mogły ukryć faktu, iż znalazłby się w Polsce
niejeden podobny artysta. Ms. No One, kierowane silną ręką przez wokalistkę
Joannę Antosiewicz, dokonało więc poważnego przegrupowania. Zmieniło skład i
przeniosło się na Śląsk gdzie sprokurowana została znacznie odważniejsza i po
prostu lepsza płyta: Backseat Stories.
Album otwierają Osiedla
i od razu słychać, że przyszło nowe. Pulsujący szybko, zimnofalowy bas,
transowa perkusja oraz wokal, który zamiast smutnej słodyczy serwuje zmysłową i
niepokojącą opowieść. Cieszy również fakt, że cały numer zaśpiewany został po
polsku, co Asia kontynuuje również w trzech innych, znakomitych utworach.
Takich miłych zaskoczeń jest na płycie więcej. Virginia zaczyna się jak
kawałek Republiki, by po jakimś czasie eksplodować niemal post-rockową
ekspresją. Zaciekawia też singlowy Living Ghost, gdzie po długiej trip-hopowej
wędrówce, zagranej w duchu rodzimego Mikromusic, następuje radośnie-zgrzytliwe
przełamanie i galopująca koda. I tak właśnie powinno to wyglądać. Subtelne
melodie wprawiają w dobry nastrój, a kompozycyjna żonglerka sprawia, że nie
sposób się tu nudzić.
Oczywiście
zdecydowana większość utworów ma w sobie tę polską, alternatywną melancholię,
stanowi ona bowiem konstytutywny element stylistyki Ms. No One. Każdy numer
jest jednak zaaranżowany na nieco inną modłę, co nie nudzi, a jednocześnie
pozwala zachować spójność gatunkową. Trafiają się tu też rzeczy słabsze. Wielkiego
wrażenia nie robi nijaki Fuel. a do szału doprowadza mnie Moss Song
oparty na wwiercającym się w zęby motywie. Brakuje mi też tego emocjonalnego
zaangażowania, które unosiło się nad debiutem. Utwory są świetne, ale jakoś nie
chwytają mnie tak mocno za serce. Wyjątek stanowi tutaj Page 114, które
zatopione w letniej bezczasowości sprawia, że człowiek kompletnie odpływa.
Produkcyjnie
jest to rzecz bardziej niż poprawna. Brzmienie nie jest na szczęście po
popowemu wygładzone i nosi w sobie tego zadziornego ducha, którego dało się
usłyszeć chociażby na debiucie Babadag. Trudno wyróżnić mi kogoś z
instrumentalistów, gdyż nadrzędną wartością są tu dobre piosenki, ale błyszczy
nad nimi oczywiście Joanna, która coraz bardziej poszerza zakres umiejętności w
posługiwaniu się swoim pięknym głosem.
Pozostaje mi polecić Ms. No One tym,
którym nie przejadła się solidna polska melancholia. Tym bardziej, że nie ma tu
szans na nudę. Natomiast mam nadzieję, że sam zespół jeszcze bardziej się
rozwinie, gdyż może być większy niż poletko, z którego wyrósł. Wystarczy, że
nie przestanie rozbijać murów, które już tak solidnie nadkruszył. [zeno]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/NOONEMISS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz