11 czerwca 2014

Adre'N'Alin: Surface Tensions (wyd. własne, 2014)


Elektronika kontra tradycja.

Pięć lat minęło od debiutanckiego albumu Igora Szulca – Cargo. W międzyczasie muzyk wypuszczał wprawdzie kolejne EP-ki, ale tak naprawdę czekaliśmy na kolejną dłuższą wypowiedź tego wyjątkowego artysty. Wyjątkowego, bo mało kto potrafi w pojedynkę* tworzyć muzykę, która brzmi, jakby stał za nią cały sztab ludzi. Wyjątkowego, bo łączącego elektronikę z tradycyjnym brzmieniem instrumentów smyczkowych i tematami iście orkiestrowymi.

Intymność i rozmach. Te pozornie sprzeczne określenia definiują Surface Tensions – płytę, której skromność i minimalizm potrafią uśpić czujność, i której bogactwo aranżacyjne oraz brzmieniowe potrafi zdumieć i zachwycić. Słucha się jej – przynajmniej tak było w moim przypadku – powoli, ostrożnie. Początkowo wydaje się bardzo introwertyczna, schowana. Z czasem odkrywa przed tobą coraz więcej kolorów. W pewnym momencie jak paw kolorami bombarduje uszy feerią dźwięków. 

Elektroniczne brzmienia i taneczny rytm pojawiają się często, ale nie zdominowały całości. Struktura utworów opiera się na organicznym splocie syntetyków z naturalnymi, pełnymi odważnego patosu partiami smyczków i instrumentów dętych. Rozmach niektórych piosenek zapiera dech w piersiach. Twardy, uderzający mocnym bitem Math wspierają zdecydowane akcenty orkiestry, która w The Reapers Moon odgrywa już wiodącą rolę, a w porażającym Spring Coat przytłacza swoją mocą (choć nie pogniewałbym się, gdyby wybrzmiewała jeszcze donośniej).

To jedno oblicze Surface Tensions. A są przecież jeszcze utwory spokojne, poprowadzone przez fortepian. Split, Presto czy Fallen Times to cudowne akustyczne piosenki, które zrywają całkowicie z wizerunkiem „kolesia od syntezatorów”. Zaskakują swoją surowością i minimalizmem – w tej prostocie tkwi też ich największa siła. Jeszcze a propos zaskoczeń – czegoś takiego jak I Am Nature po Igorze Szulcu na pewno się nie spodziewałem. Ta deklamowana, ozdobiona efektownym orkiestrowym akompaniamentem miniatura, brzmi jak fragment wysokobudżetowego słuchowiska. Inspirujące i imponujące dokonanie.

Nie zapomnijmy o warstwie wokalnej albumu. Igor wciąż rozwija się jako wokalista, coraz częściej udaje mu się zatrzeć skojarzenia z liderem pewnego popularnego zespołu o inicjałach DM. W jego śpiewie więcej jest soulowej emocji; może pojawiło się trochę teatralnych manieryzmów, ale pasują one do tej bajkowej, odrealnionej otoczki. Ileż przy tym pięknych melodii usłyszymy w takich piosenkach, jak Spring Coat, Split czy To The Deep!

Płyta do wielokrotnego słuchania i smakowania każdego detalu, niuansu, ukrytego dźwięku. Prawdziwy klejnot. [m]



*Ale oczywiście z pomocą przyjaciół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni