Czy istnieje coś takiego jak alternatywna scena bydgoska? Jak
kształtowały się losy znanych bydgoskich zespołów? Wreszcie: jak zmieniał się
przemysł muzyczny na przełomie wieków w obliczu cyfrowej rewolucji?
Musicie bowiem wiedzieć, że książka Małgorzaty
Dziemitko-Gwiazdowskiej i Wojciecha Trempały, choć formalnie jest zbiorem
wywiadów, ma również swoją wewnętrzną narrację, która opowiada historię pewnej
grupy – bardziej lub mniej powiązanych ze sobą – ludzi, oraz historię pewnego –
wcale nie tak małego, jakby na to wskazywała jego prowincjonalność – miasta.
Autorzy przeprowadzili szereg rozmów z dziewięcioma zespołami/muzykami
związanymi z Bydgoszczą. Część z nich to artyści z kilkunasto-, a nawet
kilkudziesięcioletnią historią (Variete, Upside Down, Schizma), część to
zjawiska nowsze, ale takie, które odcisnęły piętno na historii polskiej
alternatywy (Something Like Elvis, 3moonboys, George Dorn Screams). Jest też
Kuba Ziołek, z którym autorzy rozmawiali na krótko przed wybuchem Ziołkomanii
(wywiad z nim jest o tyle ciekawy, że jako jedyny zakwestionował artystyczną
magię Bydgoszczy, wyżej stawiając wszechstronność i inteligenckość nieodległego
Torunia).
Rozmowy przeprowadzano w luźnej atmosferze – wszyscy w tej
Bydgoszczy świetnie się znają i ze sobą przyjaźnią – ale tematyka często zbacza
na tematy poważniejsze. Zgodnie z tezą (i podtytułem), autorzy wiele miejsca poświęcają
zmianie odbioru muzyki po tzw. rewolucji cyfrowej. Szczególnie istotny jest to
aspekt w przypadku wywiadów z artystami debiutującymi jeszcze w latach 80. i na
początku 90. – przepaść między dostępem do muzyki wtedy i dziś jest kolosalna.
Mamy okazję poznać rzeczywistość sprzed powszechnego dostępu do internetu,
Facebooka i streamingu od strony artystów. Jak załatwiało się wtedy koncerty?
Jak nagrywało płyty? Skąd brało instrumenty i czerpało inspiracje? Dla
młodszych czytelników może być to zaskakująca podróż w nieznane.
Ważny wątek książki stanowi lokalność i próba zdefiniowania
sceny bydgoskiej. Ciekawe, że osią wszystkich rozmów staje się grupa Variete,
która według autorów jest najważniejszym zespołem Bydgoszczy i sprawcą
powstania całej sceny. Nie ma rozmowy, w której nie padłaby nazwa tego zespołu
i nazwisko jego lidera, Grzegorza Kaźmierczaka. Ten ostatni zresztą wypowiada
bardzo znamienne zdania, które powinni uważnie przeczytać wszyscy polscy
muzycy, nieważne czy niezależni i alternatywni, czy mainstreamowi i „sprzedani
mamonie”. Mowa o nowojorskim epizodzie w karierze Variete i o tym, jak wielka
konkurencja panuje wśród tamtejszych zespołów: Grało tam po siedem zespołów
wieczorem. Każdy miał pół godziny (...) Zero gwiazdorstwa, od pierwszych
dźwięków było sto procent. Było poczucie ogromnej energii i determinacji, żeby
zagrać jak najlepiej (...). Często brakuje mi takiej postawy w Polsce.
Jak w każdej tego typu książce, nie mogło zabraknąć
ciekawostek z życia zespołów, anegdot i wspominek z czasów, kiedy to grało się
pierwsze dźwięki na defilu podłączonym do starego radia. Może nie jest to zbyt
ciekawe dla przeciętnego czytelnika, ale na pewno bezcenne dla największych
fanów. Książkę ilustrują archiwalne zdjęcia udostępnione przez bohaterów wywiadów.
Można się zastanawiać nad celowością wydawania wywiadów w
postaci książkowej. Myślę, że poprzez odniesienia do rewolucji cyfrowej autorzy
chcieli podkreślić rolę „piśmiennictwa”, dokumentowania zjawisk, które tak
łatwo w natłoku informacji przegapić. Serwisy internetowe i blogi, które dziś
odgrywają istotną rolę w kształtowaniu gustów i opinii, mogą przecież w każdej
chwili zniknąć – wystarczy odłączyć zasilanie serwera. A książka zostaje.
Książka może trwać wiecznie, skrupulatnie skatalogowana w uniwersyteckiej
bibliotece, książka – dowód na istnienie. [m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz