20 marca 2016

Bleeding Moses: Bleeding Moses (wyd. własne, 2016)


Takie rzeczy cieszą. Oto zespół, który w 2011 roku publikował pierwsze, intrygujące utwory, po czym... zamilkł. Zrozumiałe - koniec liceum/studiów, śluby, praca i takie tam. Ile fajnie zapowiadających się kapel tak skończyło. A tu proszę: po pięciu latach ciszy Bleeding Moses wyskoczyli z debiutancką płytą.

Kiedyś mieszkali we Wrocławiu. Dziś? Nie wiadomo - na stronie nie ma żadnych informacji, nawet nazwisk muzyków. Może są podane na fizycznym CD, w wersji cyfrowej nie ma nic. Ale to nie jest tekst o tym, jak PR-owo prowadzić zespół, to jest tekst o tym jak koncertowo spieprzyć swój flagowy numer!

Sprawdziłem - wraz z usmażonym dyskiem twardym poszły w diabły empetrójki, które swego czasu zripowałem z myspace (taki historyczny muzyczny portal społecznościowy, którego nikt już nie odwiedza). I kurczę, wciąż brzmi mi w głowie ich Charlie Sleeps. To był slow core w czystej nieskażonej postaci. Świetnie zaśpiewany, introwertycznie zagrany i przejmujący. A tu - na debiucie dostałem wypasioną, nową wersję studyjną. I, cholera, to nie to. Tamto demo było nagrywane chyba późno w nocy, zespół pewnie był głodny i zmęczony czekaniem na swoja kolej i owo „cierpienie” było słychać. A nowa wersja na mur-beton powstała przy pełnym żołądku. Wokalista dwoi się i troi, szepcze i wzdycha, by wyśpiewać ów smutek, są fajne nakładki wokalne, jakieś nietypowe wtręty klawiszowo-elektroniczne, ale... to nie są już dawne sad-cory, niestety. Najwyżej blue-popy. Szkoda, oj szkoda.

Ale! Pozostałe pamiętane przeze mnie kompozycje w nowej odsłonie zyskały. W Ocean Ate Me zachowano intrygującą psychodeliczną atmosferę, a i aranżacyjnie utwór został nieźle pomyślany; każde wzmocnienie brzmienia zostało logicznie przygotowane i podbudowane. A już Fog błyszczy - wokal odpowiednio smęci, studyjne dogrywki udanie urozmaicają całość, a i sama melodia przyciąga, nie chcąc się odczepić. Szkoda tylko, że bębny brzmią zbyt tekturowo (dotyczy to całej płyty). Wracając do Fog - solo gitarowe kupi was natychmiastowo!

Ale dość życia wspomnieniami, na wydawnictwie są premierowe rzeczy. Smutne, melancholijne, ale wciąż nie core’owe. Nieźle chłopakom wyszło Kraken Love - głównie dzięki dość oryginalnemu wokalowi w zwrotkach (refren jest taki sobie). Hello D odbierałbym inaczej, ale zobaczyłem teledysk do tego kawałka i gdy ponownie słucham tej kompozycji, wzdrygam się bezwiednie – piosenka jest bardzo sugestywna! Początek In You brzmi jakby Radiohead zaprosił do współpracy Piotra Rubika. Potem kompozycja przechodzi w bardziej zwyczajne rejony, ale pierwsze wrażenia trwa, szczególnie że neuroza gdzieś tam wciąż jest obecna na dalszym planie.

Płyta kończy się hm... dziwnie. My Sweet Sticky World brzmi jak demówka Smashing Pumpkins za czasów Adore. Fortepian, elektroniczny poblask, brzmienia jak z ciasnego, odrapanego pokoju i spokojny rozmarzony wokal. Jako rzecz oderwana od całości jest OK, ale słuchając płyty mam wrażenie, że zespół dopiero zaczął się rozkręcać, a tu nagle wyhamował i tym utworem zaczął za szybko pakować manatki.

Debiut Bleeding Moses dużo obiecuje, ale nie wszystkie obietnice spełnia. Jest w kapeli spory potencjał, ale też sporo potknięć typowo debiutanckich. Jest programowy smutek, ale zbyt często podrasowany zabiegami producenckimi. Sugeruję następnym razem nagrywać na czczo! [avatar]



Strona zespołu: https://www.facebook.com/bleedingmoses

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni