To nie jest premierowe wydawnictwo. Materiał po raz pierwszy został wydany osiem lat temu na kasecie magnetofonowej. Jednak w roku 2001 roku era taśmy magnetycznej powoli odchodziła w zapomnienie. To był czas Napstera i mp3 w akademikach. Ceny nagrywarek i nośników CD-R „zrewolucjonizowały” przemysł muzyczny. Nic więc dziwnego, że debiut Blue Raincoat stał się udziałem jedynie wybrańców. Nieznany zespół, niepopularne granie, niedoskonały nośnik, zapewne znikomy nakład - wszystko to złożyło się na fakt, że płyta była zaledwie wzmianką w historii zespołu (ręka do góry - kto zna ten materiał z kasety?). Grupa zaistniała szerzej dwa lata później wydając dla niektórych klasyczny (w tym dla niżej podpisanego) album Small Town Addiction.
Najbardziej udany dla fanów Blue Raincoat był rok 2007. Niebieski Prochowiec zawitał do odtwarzaczy aż dwukrotnie. Najpierw albumem Everything Is A Piece Of Something, a parę miesięcy później z okazji dziesięciolecia istnienia zespołu płytą Out Of The Blue,Into The Dark. Szczęścia dopełniło pojawienie się na megatotalu pięć kawałków demo pod nazwą Unpublished Songs (co nie do końca było prawdą, ale niech chłopakom będzie). Cieszyło credo zespołu: "Mimo że upłynęło 10 lat to nadal im się chce. W głowie wciąż świeże pomysły, wciąż młodzieńcza werwa do twórczych podróży. Ot i historia zespołu z małego miasteczka, gdzie wszystko jest kawałkiem czegoś..."
18 kwietnia 2008 roku zespół dał pożegnalny koncert i zakończył działalność. Widać coś sprawiło, że im się odechciało. Szkoda.
Dzięki uważnej i wnikliwej lekturze newsów poświęconych grupie można było wykoncypować, że chłopaki po cichu przygotowali reedycję debiutu. Dzięki temu możemy przekonać się, jak brzmieli, gdy stawiali pierwsze kroki. Od strony edytorskiej wydawnictwo prezentuje się skromnie. Zaledwie kartonowowy digipack przypominający późniejsze wydawnictwa. Zmieniono projekt okładki (chyba; znam jedynie marnej jakości skany kasety). W środku czekają niewielkie kwadratowe karteluszki będące ilustracjami do każdego utworu autorstwa Wiesi Ruty.
Dwa pierwsze kawałki dla fana zespołu wydadzą się znajome. Satellites of Pain to jedna z Unpublished Songs na megatotalu. Letter #2 okazuje się wczesną wersją tej samej piosenki ze Small Town Addiction. Tu brzmi jak wersja demo, jeszcze brakuje jej śpiewności i urokliwej rozjaśniającej gitary pod koniec. A co z resztą? Oj, niewesoła to płyta. Utarło się, że Blue Raincoat reprezentuje początki nutru emo w Polsce. Lektura debiutu potwierdza słuszność tego stwierdzenia. Przy czym korzenie zatopione są w tzw. drugiej fali emo. Kto odchorowywał nieudane decyzje życiowe z Jeremy Egnikiem, wie o co chodzi.
Nie będę oryginalny twierdząc, że wokalista Krzysztof Stelmarczyk strasznie kaleczy język angielski. O dziwo, tu wypada przekonująco dobrze! Szczególnie kiedy drze buzię. A robi to często. W wykonaniu tego potężnego misia wypada to cholernie przekonująco. Okrzyk Jump! w Stiller sprawia, że ma się ochotę zepchnąć kogoś z mostu. Melorecytacja w kończącym płytę Farewell naprawdę przygnębia. Nieco światła wpuszczają dwie ballady zagrane jedynie przy użyciu gitary akustycznej (One Minute, Heaven Of Your Hair).
Choć tak naprawdę to co najpiękniejsze na płycie wyszło spod palców utalentowanego gitarzysty Marcina Lokosia. Człowiek pracuje za trzech i każdy riff w utworach nosi jego rozpoznawalne piętno. Tu właściwie można wyliczać jednym tchem co dobre. Ujadająca solówka w Green, czad Third Meadow Song, tudzież opus-magnum płyty - wolne, lejące się, gryzące ziemię niczym pług dziewięciominutowe The Girl Lives By The Drugstore (Codeine).
Ciekawie się działo w wołowskim obozie na początku dekady. Wiadomo, kompozycjom można wiele zarzucić, grali często dość topornie (Stiller), może znudzić programowy pesymizm, jednak wszystko co było dobre na późniejszych płytach, kiełkowało już na debiucie. Fajnie, że longplay ujrzał światło dzienne. Nie ma powodu do wstydu.
Osobą sprawą jest, gdzie i jak można nabyć płytę. Every Color, z tego co widzę, nie ma jej w oficjalnej ofercie, koncerty też już odpadają. Może ten tekst coś zmieni? Albo zmasowane maile do wydawcy/zespołu? [avatar]
Strona zespołu: http://www.myspace.com/blueraincoat
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
A ja znam perkusiste :) Fajna z niego Pilara :)
OdpowiedzUsuńTo proszę pociągnąć pana perkusistę za język i zapytać jak idą pracę nad reaktywowanym Let The Boy Decide :)
OdpowiedzUsuńno dobrze idą z tego co wiem. tez znam pana perkusiste, gralem z nim pare ładnych lat w powyższej kapeli:). przy okazji- dzieks!:)
OdpowiedzUsuń