Pochodzący z Kołobrzegu zespół powinien być czytelnikom dobrze znany. W sondzie na najlepszy kawałek WAFP Vol. 4 wygrał ich utwór Robot. W pełni zasłużenie. Piękne cure’owskie gitary w refrenie przypominające te z Bloodflowers, pełen pasji śpiew i stężenie emocji przekraczające dopuszczalne limity na kilobajt kwadratowy. Automatycznie chciało się więcej. Dziś na półkach sklepowych leży już debiutancka płyta, na niej dziesięć kompozycji. Warto było czekać? Cóż, najbardziej uradowani powinni być fani pierwszej płyty Coldplaya.
Robot to zmyłka. Ciężko w pozostałych piosenkach doszukać się podobnego klimatu. Dusznego, depresyjnego, naznaczonego odłamkami strachu. Czuć za to wyraźnie szkołę Chrisa Martina. Mają chłopaki talent do melodii. Nie robią przebojów, grają tak słodko-gorzko. Mimo ładnych refrenów, potrafią nasączyć kompozycje solidną dawką melancholii. Tak jest w Ucieczce, gdzie króluje pompatyczny refren (Może jeszcze jeden raz/ Zatrzymacie w miejscu czas/ Może jeszcze jedno z was poszybuje aż do gwiazd). The Last One charakteryzuje się przyjemną przestrzenią. Panowie często dają upust tłumionym emocjom. Robot - wiadomo. Uwagę zwraca także Enter Light. Hałaśliwy początek gładko przechodzi w sympatyczną zwrotkę. A refren działa niczym wentyl; doskonale daje upust nagromadzonej gitarowej furii. Dzięki temu koniec utworu jest zadziwiająco grzeczny i śpiewny. Ciekawy pomysł.
Ładnie grają, tak po babsku. Nie, to nie obelga. Tomasz Skierczyński, podobnie jak wokalista wspomnianego Coldplaya, dysponuje bardzo ciepłą barwą głosu. Kiedy wchodzi w wysokie rejestry, z pewnością wywołuje efekt mięknięcia dziewczęcych kolan. Czy refren Traffic Life nie jest słodki? Czy to nie jest jeden z tych kawałków, który by się chciało zaśpiewać swojej dziewczynie bądź żonie podczas zachodu słońca na wyludnionej plaży? Jak można nie lubić gościa, który uwodzi z iście wampirzą charyzmą (Wampir)?
Pozostali członkowie zespołu nie stoją w cieniu lidera. Mimo że w większej części plumkają sobie na gitarkach, starają się, by było ciekawie. Tu załka gitara akustyczna, tam przyłożą z większą mocą. Często wykręcą riff, by zakłuł w ucho, wyjadą z durrowymi akordami, a nałożone ścieżki w ciekawy sposób się zazębią. Nic nowego, odkrywczego, jednak lekcja muzyki odrobiona na piątkę. Zgodzę się z materiałami promocyjnymi - słychać Radiohead z czasów The Bends, nie wykręcą się od porównań z Myslovitz. Ja dalej będę się upierał, że mimo wszystko jest to inteligentne nawiązanie do Parachutes.
Powyższe akapity to próba w miarę obiektywnej oceny debiutanckiej płyty zespołu. Gdyż subiektywnie muszę z bólem serca stwierdzić, że ciężko, naprawdę ciężko mi przesłuchać album od początku do końca. Kiedy teraz sobie siedzę przed monitorem, a dźwięki cicho płyną z małych kwadrofonicznych głośników, jest OK. Gorzej jest z odsłuchem w słuchawkach. Wiem, że wydawnictwo zostało zremasterowane w domu, ale... dlaczego gitara prowadząca w większości kawałków jest tak samo nastrojona? W Tysiącach nowych dni i Robocie się sprawdza, ale identyczny sound słychać w następnym The Last One oraz This Is The End! Wydaje się, że Song będzie on niej wolny. Tak jest... do czasu refrenu. Dlaczego w Wampirze znów jest na pierwszym planie, zamiast schować się do tyłu i ustąpić miejsca innym barwom, jak w końcówce? Ten nieszczęsny zabieg zabija ducha całości. Już po pierwszej połowie ma się serdecznie dość tego brzmienia.
Na przyszły rok muzycy planują nowe wydawnictwo. Moja skromna sugestia: może tym razem z dobrym producentem? Gdyż za Robota mają u mnie spory kredyt zaufania! [avatar]
Strona zespołu: www.myspace.com/timetoexpress
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
Utwor brzmi jak debiuty w Opolu. Czy to dobrze to nie wiem. Pewnie niedlugo zrobia trase po nadmorskich kurortach typu Miedzyzdroje, zagraja na dniach Kartuz i Slupska, za rok moze beda gwiazdka, a moze nie bedzie ich w ogole. Powalajace jest brzmienie bebnow - brzmia jak w ostrej stonerowej kapeli. Powinno byc duzo lzej i cieplej.
OdpowiedzUsuńwitam, traffic life to świetna płyta.. tyle. To co zarzucasz jej w recenzji, czyli kłujące w ucho gitary, to jej atut, bo odróżnia ją od reszty kapelek indie rockowych, które plumkają pitu-pitu wszystko jednym rytmie. Jeśli chodzi o będny, to faktycznie brzmią dośc metalowo- ale jednak tworzą spójną całość z resztą kapeli, a dodatkowo stanowią ciekawy kontrast...
OdpowiedzUsuńProducentem nowej płyty będzie prawdopodobnie Tomek Bonarowski... Zadowolony..??:))
OdpowiedzUsuńtaaaaaaa, chciałbyś :P nie stać Cię !!!!
OdpowiedzUsuń