10 lipca 2010

Artybishops: Take The Artybishops (eReM Nagrania, 2010)


Wrażenie pierwsze – już dawno nie słyszałam równie pretensjonalnej nazwy zespołu. Na szczęście debiutancka płyta Take The Artybishops warszawskiego zespołu nie odstrasza. Profesjonalne brzmienie przykuwa do głośnika na dłuższą chwilę i zaprasza do świata elektro popu. Tym razem nie jest on doprawiony na słodko.

Forget the punk, we've got the funk – piszą o sobie sami artyści. „Nie mamy zamiaru być subtelni, chcemy Was omotać i odurzyć, chcemy żebyście wpadli w trans i tańczyli”. Ok, nie mam nic przeciwko takim deklaracjom, jednak są to słowa rzucane trochę na wyrost. Płyta, która ukazała się pod koniec kwietnia, jest zbyt monotonna, by porwać kraj do tańca. Trzynaście zaprezentowanych utworów nie powala świeżością, ma się nawet wrażenie, że już się je gdzieś słyszało. Monotonia na szczęście nie zabija samej jakości dźwięków. Kasia, Piotr, Łukasz, Janek i Igor zadbali o każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Ich namnożenie zatraca jednak charakter oferowanej przez grupę muzyki. Brakuje pazura, jakiejś mocnej cechy, dzięki której moglibyśmy jednoznacznie ocenić i określić zespół. A tak wszystko jest ładnie i gładko, bezbarwnie i nudno.

Bez wyrazu pozostaje także głos Kasi. Słychać, że wokalistka ma duże możliwości, jednak kompozycje nie dają jej szansy na wykazanie się. Trudno też się jej wybić spod takiego nagromadzenia dźwiękowych gadżetów, które skutecznie rozpraszają uwagę.

Ciekawe tempo narzuca już pierwszy utwór – All Of It. Część wokalna oparta jest na dialogu damsko-męskim, który momentami spotyka się. Taneczny, choć niezbyt żywiołowy rytm, który ciągle się zapętla, wprowadza w funkowe klimaty. Powtarza się on wielokrotnie na całej płycie, na przykład w utworze Temple Ov Thee Sonik Youth, w którym mieszają się elementy jazzu, funku i muzyki wschodu. Historia powtarza się także w Dive, w którym to jednak Kasia mogła sobie poszaleć wokalnie. Piosenka od razu nabiera nowego wymiaru i staje na czele całej płyty. Interesująco brzmi także The Idiot, jednak momentami nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że jest zbyt podobny do stylistyki Oszibarack z czasów Moshi Moshi. Na płycie Artybishops znalazły się także momenty wytchnienia, można nawet powiedzieć, że Take The Artybishops to taki swoisty przekładaniec. Jeden utwór do potupania nóżką, drugi do złapania kilku oddechów.

Ciekawy materiał, jaki znalazł się na debiucie warszawskiej grupy, zagubił się gdzieś pod grubą warstwą muzycznych bajerów. Brak wyrazistości i charyzmy potęguje tylko wrażenie poprawności. Bo Take The Artybishops to płyta poprawna, niestety tylko. Monotonność odbija się na odbiorze, nie zachęca szczególnie do powrotu. Rozumiem, że funk to powtarzalność rytmu. Nie powinien on jednak doprowadzać do ziewania, tylko porywać do tańca. Na Take The Artybishops coś zdecydowanie nie współgra. Wielka szkoda. Forget the funk, you’ve got… flunked. [spacecowboy]



Strona zespołu: http://artybishops.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni