31 maja 2011

Tides From Nebula: Earthshine (Mystic, 2011)


Gdy w Google wpiszemy Earthshine, zostaną wyświetlone piękne grafiki promieni słonecznych odbitych przez Ziemię i zrzutowanych na tarczę Księżyca. Podobnie jest z drugą płytą Tides From Nebula - świeci pięknym, ale nie swoim światłem. Zespół zgubił własną aurę i zaczął posiłkować się cudzą. Nie ma nic w tym złego, oprócz braku pierwiastka, który dwa lata wcześniej zapierał dech w piersiach.

Debiutancka Aura zmieniła układ sił nie tylko na polskim poletku, ale także poza granicami kraju. Każda z dziewięciu kompozycja była nie tylko misternie utkaną strukturą z post-rockowych pajęczyn, ale także niezwykle sugestywnym obrazem. Wystarczyło spojrzeć na tytuł, zapuścić utwór, a dźwięki płynące z głośników same układały się w historię. Ciężko było przy Sleepmonsters zmusić mózg, by przestał kreować wyobrażenie uśpionych kreatur. Albo chaos w When There Were No Connections. Tragedia Josepha Merricka odgrywała się tuż przed naszymi oczami... Warszawiacy na Earhshine już tak nie potrafią. Tu słuchacz ma dowolność i może wyobrażać sobie co chce. Ale nie sądzę, by to były Białe Ogrody czy Syberia. Jedynie Cementary Of Frozen Ships sugeruje odpowiedni temat (choć mnie wyobraźnia kreśli bardziej Cmentarzysko Katedr Andreasa) i monumentalny The Fall Of Leviathan. W tej kompozycji z dokładnością co do sekundy można stwierdzić, w którym momencie zaczyna się właściwy upadek.

Powyższy akapit to właściwie żaden argument. Tak można powiedzieć o każdej płycie, która stanowi spory krok w przód w rozwoju zespołu. Problem z Earhshine jest taki, że ten krok jest za duży. Pójście w stronę ambientu i leniwych pejzaży w takich proporcjach powinno nastąpić gdzieś w okolicach czwartej płyty. Aura w słuchaczach obudziła wielki głód na soczyste post-rockowe kompozycje, pełne gitarowych ścian dźwięku, ale także inteligentnego prowadzenia emocji. Fanom wcale nie chodzi o nagranie klona poprzedniczki, chcą tylko dostać podobny zestaw wrażeń. Earhshine zakręciło kurek z miodem i zaproponowało dzbanek mleka. Wartości odżywcze te same, podobny zestaw witamin i aminokwasów, ale ciężar gatunkowy już nie ten. Dlaczego w większości recenzji jako najjaśniejszy punkt płyty wymieniany jest utwór numer 2? Właśnie za wyraźny metalowy pierwiastek. Pozostałym brakuje pomysłowego napieprzania. Na nic producencka ręka Preisnera, na niewiele się zdadzą filmowe krajobrazy w Waiting For The World To Turn Back czy Hypothermii - przepaść pomiędzy szybko ewoluującymi muzykami a słuchaczami wyrosła zbyt szybko, by mogło się obejść bez zgrzytów.

Tidesom udała się niesamowita sztuka. Nie sądziłem, że to możliwe, ale mamy tu swoisty paradoks. Earthshine jest bardzo dobrą płytą, która... nie zachwyca. Trzeci album musi być dowodem, że obrana droga była świadomą decyzją zespołu, a nie próbą przypodobania się uznanemu twórcy muzyki filmowej. [avatar]

Strona zespołu: www.tidesfromnebula.com

Przeczytaj też Tides From Nebula: Aura

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni