W ramach swojej pierwszej trasy koncertowej (wraz z Voo Voo)
Skubas odwiedził Gliwice, gdzie wystąpił w jednej z najbardziej klimatycznych
sal w Polsce – ruinach teatru miejskiego „Victoria”. Ważna i radosna wiadomość
– publika dopisała!
Koncert rozpoczął się z niewielkim poślizgiem i trwał ok.
godzinę i dwadzieścia minut, co również mile mnie zaskoczyło. Fakt, że trochę
czasu zabierały niezbędne przygotowania do każdego utworu (przestrajanie gitar,
wymiana basu na kontrabas), ale nikomu to nie przeszkadzało – dzięki zabawnej
konferansjerce basisty Filipa Jurczyszyna (który trochę skradł show Skubasowi),
na nudę nie można było narzekać. Nie obyło się bez drobnych problemów technicznych
– zerwana struna nie przeszkodziła jednak w rozkręceniu co bardziej
energetycznych numerów, a przed najgłośniejszym Kurtem udało się ją wymienić.
Zaczęli nieoczekiwanie od Rain Down. Potem Nie pytaj, który
będzie drugim singlem z płyty Wilczełyko, i Więcej nieba. Kapitalnie wypadła
Mgła z tekstem Wojciecha Waglewskiego – głębokie tony kontrabasu i poruszająca
melodia refrenu kupiły chyba wszystkich sceptyków. Zanim zabrzmiał Linoskoczek,
Skubas nie omieszkał podziękować za głosowanie na tę piosenkę na liście
przebojów radiowej Trójki.
Wydawać by się mogło, że materiał z płyty Wilczełyko jest
nieco senny, w przeważającej mierze balladowy. Jednak na koncercie chłopaki
tryskali energią. Hałaśliwe zakończenie Nie pytaj, porażające nerwowym rytmem
Idzie szarość (z pozdrowieniami dla nieobecnej na koncercie Julii I. oraz – ode
mnie – dla grającego na perkusji w studiu Emade), wściekle rozjazgotane, jakby
Gliwice nawiedzili Mudhoney, Prawie jak Kurt („zostajecie na własną
odpowiedzialność” – uprzedził rozbrajająco Filip), genialnie wykonane na bis
Eyes Of Vanity (od wczoraj chodzi mi to bez przerwy po głowie) – działo się
niemal jak na najgłośniejszych koncertach Off Festiwalu. Jako ostatnia w
oficjalnym czasie zabrzmiała nowa piosenka, której tytułu nie zapamiętałem, ale
była o powrocie parostatków (czy parowozów?) i była fantastyczna! Od bardzo
spokojnej balladowej części po potężny postrockowy finał – już się nie mogę
doczekać kolejnej płyty, na której się znajdzie!
Warto wspomnieć o pozostałych muzykach. Stojący nieco z boku
Wojtek Makowski, grający na gitarach elektrycznych, sięgał często po niebanalne
efekty: brumy, sprzężenia, świsty i piski generowane przez wzmacniacz i małe
pudełeczko z pokrętłami. Słonecznik (ten kolega w żółtym) mimo przeziębienia
dzielnie wspierał Skubasa wokalnie. Filip, jak wspomniałem, był duszą
towarzystwa, ale też ciężko pracował na basie i kontrabasie. Perkusista Wojtek
Sobura swoje prawdziwe oblicze pokazał w najbardziej dynamicznych fragmentach,
kiedy szalał za swoim zestawem, z pasją okładając talerz pałeczką.
W pewnym momencie ze sceny pół żartem, pół serio padła
uwaga, że w Gliwicach do tej pory nie sprzedał się ani jeden egzemplarz
Wilczegołyka. Po koncercie ten stan rzeczy się diametralnie zmienił. Gdy kupowałem
swoją kopię, pudełko z płytami było już prawie puste. [m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz