Lubię polską
scenę stoner doom. Lubię ją za prezentowane przez jej zespoły jakość. Za
atmosferę braterstwa i przyjaźni, która łączy rozlicznych członków tego zacnego
grona. Lecz przede wszystkim cenię ją za artystyczny indywidualizm i nieustanną
dążność do samodoskonalenia. Polscy stoner doomowcy to ludzie odpowiedzialni za
ewolucję gatunku, który z dawien dawna wydawał się być bezapelacyjnie
zdefiniowany.
Debiutancki Climbing The Colossus jest więc
dzieckiem zespołu doświadczonego przebytymi latami, a jednocześnie młodego i
pozbawionego niepotrzebnego balastu. Owocuje to muzyką wymykającą się prostym
definicjom. Zespół klasyfikuje swoje dźwięki jako psychodeliczny turbodoom, ale
jest to łatka, która laikowi nie powie nic. Prawdziwą definicją muzyki Sunnaty
jest bowiem konflikt. Walka pomiędzy
ścianami sfuzzowanych gitar, a motoryczną i potężną perkusją. Starcie pomiędzy
dźwiękowymi odlotami rodem z lat siedemdziesiątych, a mocarnym riffem i groove.
Zwarcie między rozdzierającym krzykiem i uduchowionym śpiewem a la Alice in
Chains. Wreszcie jest to dialog pomiędzy sprasowanym dźwiękiem i ambientową
ciszą. Utwory chłopaków orbitują gdzieś w tej przestrzeni niczym kwanty, będąc
zarazem wszędzie i nigdzie.
Aby zrozumieć
ten paradoks, warto zgłębić zawartość Climbing
The Colossus, zaczynając od początku. Po krótkim intro, gitarowym zgrzytem
rozpoczyna się Orcan. To zgrabny
średniotempowiec, który buduje napięcie na powtarzalnych frazach gitar oraz
zagęszczającym się perkusyjnym bicie. Wielkie wrażenie robią mocno
skompresowane gitary, które sąsiadują z potężnym, psychodelicznym tłem i
rozpuszczonymi w nim wokalami. Nigdy nie słyszałem podobnie wyprodukowanej
muzyki. Wielka w tym zasługa Jana Galbasa (Ampacity, Sunworm), który miksując
całość starał się mądrze okiełznać gotujące się tam żywioły. A to zaledwie
wierzchołek góry lodowej.
Zawartość płyty
to rzadko tak proste, rockowe strzały jak następujący potem Asteroid. Większość kompozycji to
rozbudowane, transowe monstra, nasączone wyjątkowo kwaśnym klimatem, a przekraczające długością siedem minut. Mamy tu
zarówno skondensowany Path, atakujący
sludge’ową siłą swoich riffów, jak i czarujący gitarowymi mieliznami Monolith. Koroną tego kolosalnego posągu
jest masywny Fomalhaut, w którym jak
w soczewce skupia się cała zawartość debiutanckiego krążka Sunnaty. Warto też
zwrócić uwagę na stanowiące odrębną całość ambientowe introdukcje. Są one
kolejną istotną częścią składową płyty. Ich pełną wersję możecie odsłuchać na
stronie zespołu.
Najlepsze w Climbing The Colossus jest to, że choć
kompozycje brzmią jak precyzyjnie przemyślane, są de facto rezultatem bardzo
spontanicznych aktów tworzenia. I tę swobodę udało się zespołowi uchwycić.
Debiutancki album prezentuje go więc jako dojrzałą bestię, która będzie miała
dużo do powiedzenia na coraz bardziej zapełniającej się scenie. Jeśli umiecie
wyobrazić sobie hybrydę psychodelicznego rocka, rozpędzonego sludge i
zdeformowanego do granic możliwości grunge, ba, jeśli potraficie taką hybrydę
pokochać, to Sunnata jest dla Was. Dla wszystkich innych pozostanie jednym z
najoryginalniejszych płyt, jakie wyszły spod rąk Polaków. [zeno]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/sunnataofficial
Kapitalne.
OdpowiedzUsuń