20 lipca 2009

Camero Cat: Cats And Clocks (Mystic, 2009)

Czy mieliście okazję zobaczyć animację Tima Burtona Vincent? Jeżeli tak, to wiecie, z jakim klimatem będziecie mieli do czynienia podczas słuchania płyty Cats And Clocks zespołu Camero Cat.

Określenie „Dzieci Czesława” przylgnęło do tego zespołu na dobre. Oczywiście trio może się z tego powodu ciągle oburzać, jednak to zupełnie nie będzie miało sensu. Nawet jeśli nie mieliby powiązania z projektem Czesław Śpiewa, to podobieństwo muzyczne i tak sytuuje ich na tej samej półce. To dobrze wróży grupie, bo patrząc na sporą liczbę fanów twórczości Mozila, istnieje ciągłe zapotrzebowanie na taką muzykę. Zresztą, wygląda na to, że Camero Cat sami chcą nawiązywać do tego nurtu – wystarczy rzucić okiem na (bardzo ładną zresztą) okładkę płyty, która także utrzymana jest w podobnej stylistyce jak Debiut. Czesławomania jak się patrzy.

Cats And Clocks to zbiór 14 utworów utrzymanych w tonacji bajkowo-knajpianej. Niestety wszystkie teksty na płycie są w języku angielskim, co według mnie jest jej największym minusem. Historie tracą na tym trochę swojego uroku, jednak melodie bronią się same. To właśnie spokojne, bez większych ekstrawagancji kompozycje, które przyjemnie wpadają w ucho. Nie wiem, czy to celowy zabieg, ale utwory zlewają się w jedną całość, trudno wskazać na jeden, który odbiegałby od reszty, czy też wyróżniał się na tle innych. Tym samym brakuje tu wyraźnego singla, który pozwoliłby wypłynąć zespołowi na szersze wody. Album otwiera Shadows, Whispers..., od którego wieje tą przytaczaną już burtonowską grozą z przymrużeniem oka. Jednak nastrój zmienia się już przy następnej piosence, Follow Me, przenoszącej w klimaty zadymionych knajpek z muzyką na żywo. Po kilku piosenkach tempo trochę spada, zaczynamy więc wsłuchiwać się w warstwę tekstową. Słowa są ironiczne, groteskowe, ze sporym dystansem. Na płycie znalazło się miejsce także na jeden kawałek instrumentalny, po którym następuje zamknięcie utworem Rainy. Przywodzi mi on trochę na myśl stylistykę Architecture In Helsinki. Całość zaś mogę przyrównać do Lonely Drifter Karen, chyba za tę cyrkowość, przewrotność i zabawę.

When The Moon Is Coming Up:




Na pewno znajdą się zwolennicy Cats And Clocks, jednak dla mnie jest to płyta zbyt monotonna. Wiem, że taka stylistyka to świadomy wybór zespołu, jednak to nie zmienia faktu, że potencjalnego słuchacza nie należy zanudzać. Jedno trzeba przyznać – jest to całkiem zabawny album. Warto dodać także, że ponoć Camero Cat wypadają rewelacyjnie na koncertach. [spacecowboy]

Vincent Tima Burtona:



Strona zespołu:
www.myspace.com/camerocat

4 komentarze:

  1. na koncertach wypadaja fatalnie, ale ich nieletniej publicznosci zupelnie to nie przeszkadza..

    OdpowiedzUsuń
  2. ja do nieletnich bynajmniej nie naleze a wg wychodza rewelacyjnie, co do monotoni to oczywiscie celowy zabieg, plyta opowiada historie, nic na niej nie jest bez powodu tak ze radze sie wsluchac w tekst i interpretowac;] jak dla mnie rewelacja!

    OdpowiedzUsuń
  3. dla mnie to niesamowite co robia, koncerty sa ich najwiekszym atutem, rzdko sie zdarza zeby zespol na zywo wypadal lepiej niz na plycie a tak wlasnie jest w ich przypadku... publicznosci tez raczej nie nazwalbym nieletnia, co rowniez uznaje za atut - muzyka dla osob w kazdym wieku. serdecznie polecam, mysle ze jeszcze bedzie o nich glosno. chociaz muzycznie to czeslawa nie pzypominaja.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że jest taki zespół. Słuchałam i w sumie nadal słucham różnych rodzajów muzyki, ale ich typ najbardziej trafia w moje gusta. świetnie.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni