4 października 2011

Nie spieprzyłem – rozmowa z Jankiem Samołykiem


Dokładnie rok temu na rodzimym rynku spore zamieszanie wywołał debiutancki album Janka Samołyka Wrocław. Również recenzja albumu na WAFP! spotkała się z gorącą reakcją naszych czytelników (prawie 40 komentarzy!). Dziś pytamy Janka o to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy oraz o jego plany na najbliższą przyszłość.

- Minął właśnie rok od wydania Twojej debiutanckiej płyty. Co ciekawego wydarzyło się przez ten czas?

- To był czas promocji płyty, jeżdżenia do mediów, koncertów. Spotkałem kilka osób, których słuchałem od lat - np. Piotra Kaczkowskiego. Zespół Happysad zaprosił nas do otworzenia ich koncertu w Stodole. Zagraliśmy dla czterocyfrowej liczby ludzi. Fantastyczna sprawa! Z rzeczy niezwiązanych z płytą, w piątą rocznicę śmierci Granta McLennana zagrałem koncert z piosenkami grupy Go-Betweens. Wystąpiłem z przyjaciółmi z różnych zespołów (m.in. Hurt, Instytut, Rabastabarbar, Iowa Super Soccer). Było pięknie.

- Patrząc z perspektywy czasu, jak oceniasz swój debiut? Zmieniłbyś coś na nim czy też masz poczucie dobrze wykonanej roboty?

- Niczego bym na nim nie zmienił. Nie wszystko jest tam dokładnie takie jak sobie wymarzyłem, ale to bardzo dobra prezentacja Janka Samołyka z tamtego okresu - zarówno pod względem możliwości, jak i ograniczeń. Jestem dumny z tej płyty, bo to w pewnej mierze projekt „zrób to sam”. Zagrałem na większości instrumentów, aranżacje tworzyły się w głowie, a nie w salce prób, to było wyzwanie.

- Miałeś możliwość odbyć dość solidną trasę po Polsce. Jak oceniasz od kuchni nasz rynek koncertowy?

- To nie jest prawda, nie odbyłem solidnej trasy. Powinienem był zagrać przynajmniej dwukrotnie więcej koncertów, jednak z różnych powodów nie było to możliwe. Chciałbym się bardziej postarać przy drugim albumie. Co do rynku koncertowego, to można o nim mówić w przypadku imprez plenerowych. Za koncertami klubowymi rzadko idą duże pieniądze.

- Jakie plany na przyszłość? Kiedy kolejna płyta?

- Za jakiś czas chciałbym przypomnieć słuchaczom o sobie udostępniając jakiś utwór do ściągnięcia na stronie internetowej. Chciałbym, żeby było to coś zaskakującego. Co do płyty, piosenki są już napisane, dużo czasu spędzamy w salce prób i szykujemy się do nagrań. Tym razem bardzo chciałbym nagrać zespołowy album, którego brzmienie będzie przypominać to, co robimy na żywo, żeby mocno wyraziste były skrzypce Karoliny Iwaszko i klawisze Przemka Mikołajczyka. Wydawca jest zainteresowany wypuszczeniem drugiego krążka, więc nic, tylko nagrywać. Premiera? Trudno powiedzieć, chciałbym, żeby drugi album wyszedł nie później niż dwa lata po pierwszym. Nie ma co ukrywać, jest trochę problemów ze sfinansowaniem projektu, ale jestem dobrej myśli, bo po co być złej?

- Jak oceniasz polską scenę „alternatywnej piosenki”? Masz jakichś faworytów, ktoś szczególnie urzekł Cię swoją twórczością?

- Moi faworyci są od lat ci sami. Lubię Mysłowice. Bardzo cenię wszystko, co robi Marek Jałowiecki, znany z grup Delons, Generał Stilwell czy Ladislav. Kompletnie nie rozumiem, czemu takie utwory, jak W muzeum techniki z Peterem Falkiem czy Mówię nawiasem nie są przebojami. To człowiek z wielkim talentem. Od pierwszego usłyszenia podążam za wszystkim, co robi Iowa Super Soccer, mam nadzieję, że jeszcze coś nagrają dla swoich fanów, których nie jest mało. W Gorzowie działa grupa Anteny, sto lat temu miałem szczęście widzieć ich pierwszy koncert, zostałem pozamiatany i od tamtej pory bardzo kibicuje Niedźwiedziowi, cokolwiek robi! Kto jeszcze? Na pewno Natalia Fiedorczuk, której słuchałem jeszcze w czasach jej występów z grupą Orchid. Ostatnio bardzo polubiłem, i osobiście, i muzycznie, duet Riffertone. Są doskonali, myślę, że będą sławni.

- Jaki wpływ w promowaniu siebie miał dla Ciebie Internet?

- Myślę, że najważniejszy. Wszystko zaczęło się od wrzucenia do sieci piosenki Don’t Think Too Much. Nie miałem żadnego zespołu, więc podpisałem się imieniem i nazwiskiem. Utwór zażarł i dostałem zaproszenie na kilka koncertów, trzeba więc było pomyśleć o stworzeniu grupy. Tak to się zaczęło.

- Masz to szczęście, że Twoja twórczość była emitowana w wielu rozgłośniach ogólnopolskich, a zwłaszcza w radiowej Trójce. Jak to się stało, że Mariusz Owczarek poznał Twoją muzykę?

- Trójka jako taka nie była zainteresowana moją muzyką, wytwórnia poprosiła ją o patronat nad albumem i płyta w głosowaniu przepadła. To, że mogłeś słyszeć moje piosenki w eterze, jest wyłączną zasługą konkretnych dziennikarzy: Marka Niedźwieckiego, Piotra Barona i właśnie Mariusza Owczarka. Sądzę, że zwyczajnie polubili moją płytę lub uznali ją za interesującą na rynku, bo prezentowali te piosenki na antenie z własnej woli. Mariusz Owczarek zetknął się z moją muzyką w 2009 roku, kiedy wysłałem mu minialbum (a tak naprawdę bardziej pasuje tu nazwa demówka) Don’t Think Too Much. Ciekawa historia jest z Markiem Niedźwieckim, który zobaczył mnie i Przemka Mikołajczyka w telewizji śniadaniowej i tak zainteresował się tematem (raz wystąpiliśmy w „Kawie czy herbacie” i zagraliśmy na żywo utwór Zdjęcia).

- Twoja płyta wywołała spore kontrowersje – że przytoczę choćby komentarze z naszego bloga: „Po przesłuchaniu paru piosenek już odechciewa się słuchać dalej. Płyta jest nudna, a teksty grafomańskie”. „Na tej płycie nie da się znaleźć słabego kawałka? Zaskakujące... Powiedziałabym, że nie da się znaleźć dobrego”. „Przykro mi, ale to się nadaje na podróż do Chin i występ przed czerwonymi majteczkami”. Co chcesz powiedzieć wszystkim swoim krytykom?

- Byłoby mi bardzo przykro, gdyby ktoś zachęcony singlem kupił płytę i po przesłuchaniu rozczarował się resztą materiału. Wierzę, że tak się nie stało. Nigdy nie chciałem tworzyć muzyki, która spodoba się każdemu. To naturalne, że wśród czytelników WAFP są ludzie, do których mój materiał nie trafia.

- Z jednej strony surowe opinie internautów, z drugiej – raczej zgodnie pozytywne recenzje blogerów i dziennikarzy. Nie czujesz się „zagłaskany” przez media?

- Nie, nie dajmy się zwariować. Nie zrozum mnie źle, nagranie tej pierwszej płyty to była wspaniała przygoda, ale też ogromny wysiłek organizacyjny, finansowy (wszystko, łącznie z teledyskami, zostało zrobione z moich prywatnych pieniędzy zarobionych na saksach), który trwał około dwóch lat. Po czymś takim przeczytanie pozytywnej recenzji daje poczucie „uff, nie spieprzyłem”, a nie „patrzcie! dali mi 4 gwiazdki! na kolana!” :) Swoją drogą, z piosenek z Wrocławia najbardziej lubię utwór Anybody Home? Jesteście chyba jedyną redakcją, która w recenzji zwróciła na niego uwagę. Dzięki!

- Na koniec pytanie z innej beczki: jakbyś miał możliwość złożyć zespół ze swoich muzycznych idoli, kto by w nim grał?

- Jest wielu muzyków, których lubię. Na pewno znalazłoby się w nim miejsce dla członków The Beatles, Beach Boys, The Smiths czy Republiki.

Pytał [jaszko]

1 komentarz:

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni