17 sierpnia 2013
Cukunft: Wilde Blumen (Lado ABC, 2013)
Raphael Rogiński ze swoim surf rockowym Alte Zachen okazał się czarnym koniem roku 2012. Dwanaście miesięcy później ten sam dżentelmen wprowadza zamęt w niezalowym świecie nowym wydawnictwem Cukunft.
Dyptyk Itstikeyt/Fargangenheit był albumem oszałamiającym. Pokazał siłę, jaka tkwi w muzyce klezmerskiej i rozpoczął eksplorację niezbadanych dotąd oceanów kultury żydowskiej. Wilde Blumen jeszcze rozszerza tamte granice, olśniewając feerią dźwięków i rozwiązań koncepcyjnych.
Cukunft to zespół złożony z czterech egoistów. Najbardziej popularny ze składu Raphael Rogiński błyszczy wraz z zagraniem każdej kolejnej gitarowej partii. Nie ważne czy to będzie altezachenowski surf (Mak) czy jazzująca fraza (Niezapominajka). W każdym z utworów muzyk zostawia swój znak wodny, jedyny i niepowtarzalny. Obok niego funkcjonuje dwóch klarnecistów - to właśnie Paweł Szamburski i Michał Górczyński nadają płycie wyjątkowy charakter. Mnie, laikowi, owe dźwięki kojarzą się przede wszystkim z pełną energii postacią Tewje Mleczarza z musicalu Skrzypek na dachu. Utwory w rodzaju Dmuchawiec czy Aster, to wypisz-wymaluj on - wszędobylskie, cwane, zalotne, a kiedy trzeba to i romantyczne... Osobą, która spina wszystkie kompozycje, nadając im jazzowo-yassowy punkt wspólny, jest grający na perkusji Paweł Szpura.
Czemu egoiści? Część z utworów można próbować sobie oswoić i nadać im umowną symetrię zwrotkowo-refrenową. Ale to tylko pozory. W rzeczywistości panowie nigdy się nie powtarzają. Niezależnie, którą z kompozycji weźmiemy pod lupę, przy bliższych oględzinach okazuje się, że składa się z ulotnych, wzajemnie forsujących się dźwiękach. Jeden klarnet wypycha drugi (Aster), czasami zawiązują sojusz z saksofonem, tylko po to by zdominować szarżującą gitarę (Nie dotykaj mnie), choć najczęściej żyją własnym życiem. Ale chwile, które najbardziej zapadają w pamięć, to te, w których niezależne tony przeradzają się w nieoczekiwany suspens, a wszystkie instrumenty zaczynając mówić jednym językiem igrając ze słuchaczem naprzemiennym unisono i ciszą. Zakończenie Niezapominajki czy Prymulki nie pozostawia złudzeń - mamy do czynienia ze zjawiskowym wydawnictwem.
Jeszcze długo nie odkryję wszystkich bakalii poutykanych w tym żydowskim cieście przez cukierników z Cukunft. Ale też nie śpieszy mi się wcale. Wilde Blumen jest płytą do smakowania. I poszerzania horyzontów. Nie tylko muzycznych. [avatar]
Strona zespołu: https://myspace.com/cukunft
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Spontaniczny projekt m.in. Marcina Loksia (dawniej Blue Raincoat) i Kuby Ziołka (Ed Wood, Tin Pan Alley) ma szansę przerodzić się w coś trw...
Płyta roku 2013? :-)
OdpowiedzUsuń