23 stycznia 2011

Living On Venus: Poziom cukru EP (wyd. własne, 2010)


„Chłopaki, jest progres, tak trzymać!” – tymi słowami ekipa z BalconyTV Poznań zareagowała na nową EP-kę swego redakcyjnego kolegi.

Poziom cukru zawiera sześć utworów, ale zajmiemy się tylko pierwszymi trzema; pozostałe kawałki to zawartość wcześniejszego o parę miesięcy wydawnictwa Wirusy grypy. Wspomniany progres to zauważalnie większa radość grania i zespołowe dotarcie. Jeśli chodzi o sprawy czysto muzyczne, to wciąż jest to wypadkowa Much i Happysadu. Największą siłą zespołu są teksty. Wokalista Kamil Durski bardzo lubi poetykę Michała Wiraszki. Nie są specjalnie odkrywcze, ale co ważne, nie są również błahe. Słychać, że tworzenie pod rym trochę go ogranicza. Pozwala to wierzyć, że w przyszłości Wenusjanie będą bardziej kombinować z formą. Póki co mamy typowy indie rock mocno nasycony brytyjskim brzmieniem.

Co można ciekawego powiedzieć o singlowym Poziomie cukru? Niewiele, oprócz tego, że to przyjemny, młodzieżowy kawałek. Fajny, nieinwazyjny refren i szarpana zwrotka zachęcają do tupania nóżką. Utwór idealnie skrojony pod licealne prywatki i darcie buzi pod sceną. Zabawna historia zaczyna się bardzo happysadowo. Test piosenki równie dobrze mógłby wyjść spod ręki Kuby Kawalca: Zabawna historia zwana życiem/ I ciężki narkotyk zwany miłością/ I ja leżę z nieleczoną grypą sam. Zdarzy się fajny riff, ale to bardziej wabik na dziewczyny niż piosenka, którą można zawojować listy przebojów. Podobną przestrzeń zajmuje Elephant Stone. Był ktoś na szkolnym obozie? Jeśli tak, to przy tym kawałku uśmiechnie się przywołując wspomnienia. Ostatni premierowy kawałek – Evol - pokazuje nieco inne oblicze grupy. Kamil śpiewa w bardziej siłowy sposób, a i reszta muzyków porzuca wygodne indie-poletko. Ekipa wykonała nieoczekiwany zwrot i powróciła do rockowych brzmień pierwszej połowy lat 90. ubiegłego wieku. Ba, zespół pokusił się nawet o całkiem długą solówkę. W odniesieniu do dwóch pierwszych kawałków stanowi to dość ciekawy kontrast.

Bardzo łatwo można podać argumenty, że Living On Venus ciągną polską scenę muzyczną w dół wraz z Comą, Dżemem czy kto tam wie czym jeszcze, a dzieciaki zamiast doznawać przy Animal Collective chwytają za gitarę i brzdąkają kolejne mutacje indie-srindie. Ale miejmy dystans do siebie. Dajmy sobie od czasu do czasu na wstrzymanie przy prostych, skocznych piosenkach pozbawionych jakichkolwiek pretensji. Chociaż fakt, muzycznych uniesień należy poszukać raczej gdzieś indziej. [avatar]



Strona zespołu: http://www.myspace.com/livingonvenus

Przeczytaj też Living On Venus: Wirusy grypy EP

EP-ka do pobrania w naszym downloadzie.

6 komentarzy:

  1. Nie noo.. proszę. nie grajcie już tak (do wszystkich)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy na planie był reżyser, a jeśli tak, to co palił? Chłopcy mizdrzą sie do kamery tak nachalnie, że nie mają już energii podawać tekstów synchronicznie do pilota. Żal.

    OdpowiedzUsuń
  3. po amerykańsku, ewidentnie amerykańska maniera - śpiewanie wprost do kamery.... i wokalista daje rade w tej konwencji, za to reszta zespołu już niespecjalnie.
    Muzyka,... to juz było:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piosenka wpada w ucho, jest całkiem przyjemna, do posłuchania. I owszem, nic nowego, ale Happysadu kiedyś zabraknie, potrzebujemy zespołów, które nie odkrywając jakichś nowości, utrzymają poziom.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jaracie sie na tym blogu jakimiś alternatywnymi zespolikami, które ledwo wyszły z piwnicy, grają po 10 koncertów w roku dla 15 osób w klubie (w tym 50% znajomych) i nigdy nie wysunęły nosa poza swoją mieścinę, mając swiadomość ze na koncert w innym mieście przyjdą 3 osoby albo nikt:) Rozumiem, że trzeba wspierać młodych, chwalić, zachęcać, ale nie można dyskredytować kapel (takich jak np. Coma) które przyciągają na swoje koncerty biletowane po 1500 osób w każdym mieście. Skoro ludzie przychodzą na ich koncerty, to znaczy, że potrzebują tej muzyki. Zresztą wiekszości kapel, których "wydawnictwa" chwali się na tm blogu, daleko jeszcze do starych wyjadaczy, pod każdym względem.

    Duga kwestia jest taka, że zachwycacie się tutaj tym co "nowe". Jesteście na pewno świadomi faktu że młode polskie kapele (choć są wyjątki) zrzynają niemiłosiernie od młodziaków z wysp czy USA. Dlaczego polskie dzieciaki nie chcą polskich odpowiedników zachodnich kapel??? Bo po co mają ich słuchać, jeśli mają oryginał 10 krotnie wyższej jakości, dlatego też wybierają kapele typu Happysady, Comy i Myslovitz- bo chcą czegoś czego nie ma na zachodzie....

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaramy się takimi kapelkami bo... lubimy. Nie ma co dopinać to tego większej teorii. Po prostu lubimy słuchać garażowych kapel, których rozgłos często ogranicza się do własnych miast. Takie jest założenie tego bloga. Część z tych kapel być może w przyszłości uzyska status jak Coma czy Lady Pank. Część się rozpadnie po kilku miesiącach wspólnego grania. Życie. O Happysad i Myslovitz pisze się wiele - po co się więc powtarzać? To jest mniejsce dla tych maluczkich. Kto zgodzi się z naszymi założeniami - będzie wpadał zobaczyć co nowego. Komu się to nie podoba - oleje nas ciepłym moczem. I wcale nie mamy nic przeciwko. Jak mówią - życie :)

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni