7 maja 2013

Social Cream: Social Cream EP (wyd. własne, 2013)


Podobno recenzenci muzyczni to niespełnieni muzycy, którzy brak talentu wynagradzają sobie tonami żółci wylewanej na łamach portali muzycznych. Podobno. Chyba że trafi się ktoś taki jak Jakub Lemiszewski. Facet oprócz pisania do Fuck You Hipsters! w wolnym czasie przypomina wszystkim zblazowanym słuchaczom, że garażowy koledż rock wciąż pozostaje na piedestale najbardziej rajcujących gatunków muzycznych.

Social Cream to już któraś z kapel, której jest dyrektorem generalnym. I jak każdy dobry dyrektor, dba o finanse firmy. Z tego powodu debiutancka EP-ka została nagrana w kiepskim studio (garażu?), na kiepsko nastrojonych instrumentach, bez dbałości o klarowność brzmienia. Naddatek pieniędzy przeznaczany jest na kosmetyki dla piękniejszej części bandu. A w składzie udzielają się aż dwie dziewczyny. Za perkusją - Sonia, na wokalu - Ola. Dla porządku wypada wymienić także śpiewającego basistę Mateusza i drugiego gitarzystę Kubę. Ale dla nas najważniejszy jest ten fragment z bio zespołu: „Staramy się wskrzeszać muzykę indie taką, jaka była na początku swojego rozwoju - wyłamującą się poza schemat, dbającą o polot i kompozycję utworów”. I jakkolwiek nieświeżo by nie brzmiały takie deklaracje - udaje im się z nich wywiązywać w 100 procentach!

Sześć garażowych kompozycji w stylistyce Sonic Youth i Pixies. Każda z nich kopie, jakby band chwile świetności przeżywał w Stanach w latach 90. ubiegłego wieku. O ile Nothing Else oferuje szczeniacki riff w zwrotkach, to refren zaśpiewany przez Olę rozkłada na łopatki prostotą i ujmującą linią melodyczną. I Will Fail to taka piosenkowa Nirvana z porażającym refrenem. Dwie i pół minuty czystego, melodyjnego hałasu wystarczy by zmordować każdego fana tamtego okresu. My Anxieties Have Anxieties brzmi jak utwór wykradziony z szuflady Kim Deal. Proszę tylko posłuchać tych chórków w refrenie. Czyż nie przypominają tych legendarnych w Gigantic? Amerykańska to powtórka z poprzedniej kompozycji, z tym, że tu błyszczy Mateusz - ale najlepsze zaczyna się od trzeciej minuty i chorego okrzyku w tle „one, two, three, four”.

A dalej już tylko klasyczne grzanie przemieszane z łojeniem. Pyszna rzecz. Mam głowę konia ma dużo wspólnego z post-core’ową sceną, choć nie oszukujmy się - zespół tym razem chciał sobie po prostu ponapierdzielać w instrumenty i wrzaskiem rozpieprzyć mikrofon. Czemu nie? Lubimy, szanujemy, doznajemy! I na koniec jeszcze jeden kawałek zaśpiewany po polsku. Chyba, gdyż produkcja sprawia, że to bardziej domysł. Utwór stosunkowo długi, trwa ponad sześć minut, lecz żadna z nich nie jest stracona. Parafrazując T.S. Eliota - świat skończy się sprzężeniem. Końcówka Czarnych Chmur umiejętnie stawia kropkę nad „i” w tym kapitalnym wydawnictwie.

„Lemisz-bóg”! chciało by się zawołać po wybrzmieniu ostatniego dźwięku. Choć asekuracyjnie się wstrzymam z opinią czekając na studyjne nagrania innego projektu Lemiszewskiego - Graveyard Drug Party. Dostępna koncertówka mówi, że jest na co czekać! [avatar]

Płyta do pobrania stąd: http://lemisz.blogspot.com/2013/01/social-cream-social-cream.html
Strona zespołu: https://www.facebook.com/socialcreamband

11 komentarzy:

  1. Tak... zespół niesamowity, poza tym ludzie niesamowici, w szczególności gdy dwoje z nich zna się od dziecka. Prawda jest taka, że nie słucham tego rodzaju muzyki, a ich uwielbiam... To chyba coś znaczy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest Energia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Polecam na równi z WAFP! - lemisz.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. http://youtu.be/pcHrcyinxLk filmik zawiera fragmenty najnowszych kawałków.

    OdpowiedzUsuń
  5. wtórne i do tego zrzynka po Pixies/różnych szugejzach/sebadoho podobnych kapelach. nie wiem czy cały ten zachwyt nie jest zbyt przereklamowany, tylko dlatego że gra tu znany niezalowi lemisz; gość na koncie ma znacznie lepsze kapele. Chociażby A Hole in Silence, które ma bardziej oryginalny klimat i ciekawsze muzycznie numery. te nagrane na jedną nutę, gitary brzmią tak samo za każdym razem, bębny to 'rock and roll' z przejściami werbel-tomy i do tego produkcja, która nie tyle jest garażowa, tylko nawet trochę drażniąca. same piosenki w porządku, fajne pomysły, ale bez przesady... niektóre riffy to progresje ograne już przez kapele które zespół wymienia jako inspiracje. do grania powerchordami potrzeba czegoś więcej niż prezentuje ta kapela - da się to jeszcze robić (vide Two Red Triangles), ale musi być dużo więcej inwencji i poszukiwania własnego brzmienia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale nagrać prostą piosenkę w stylu Pixies jest... bardzo trudno. Dlatego to jest takie rajcujące! Mimo, że wtórne.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oczywiście, że zachwyt przereklamowany. Czuć lizanie tyłka koledze z FYH po samym przeczytaniu recenzji. Tak bardzo mnie to zaintrygowało, że aż przesłuchałem EPkę i nie mogę się nadziwić, jak ktoś, kto chce uchodzić za redaktora może robić takie "kolesiostwo".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trafiłeś w dychę, uwielbiamy sobie nawzajem z kolegami z FYH lizać rowy

      Usuń
  8. muzyka może się podobać, ale nie. normalka. to jest po prostu konkretne granie. dobrze jebnąć mocno we wiosło. na takiej m.in. muzyce się wychowałem i jest moc. ale zespół na pewno doceni krytykę i dostosuje się do obecnie panujących trendów...

    OdpowiedzUsuń
  9. miało być

    "muzyka może się podobać, albo nie" :)

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni