Dopiero co recenzowaliśmy dziwaczny mini album Furii, który stanowił w zasadzie jedynie przygrywkę do czwartego pełnowymiarowego krążka zespołu Massemord. Ansambl ów jest drugim filarem grupy artystycznej Let The World Burn (praktycznie Ci sami członkowie), będąc dla Furii silniejszym i brutalniejszym bratem bliźniakiem. Opisywany tu zespół w ostatnim czasie przeszedł drastyczną przemianę, fani mieli więc powody, aby z niepokojem wypatrywać nowego materiału. Jaki jest zatem ten album, zatytułowany tajemniczo A Life-Giving Power of Devastation? Pozwólmy sobie na krótkie wprowadzenie.
Massemord, zgodnie ze swą wiele mówiącą nazwą, jest brutalnym zespołem blackmetalowym. W przeciwieństwie do swego alter ego, w postaci Furii, nastawiony jest bardziej na techniczne aspekty „czarnej sztuki”. Cięte i precyzyjnie zagrane riffy, zmasowana perkusja atakująca co i rusz kanonadą blastów, obłąkańczy wrzask Namtara, lekko industrialna otoczka i anglojęzyczne teksty. Tak z grubsza można by opisać dwa pierwsze albumy Ślązaków. Dla niewprawnego ucha Furia i Massemord pozostaną jednakowym chaosem, jednakże dla wprawnego różnice są bardzo wyraźne. Jest to zupełnie inny rodzaj muzycznych doznań. Świadomy tego zespół wprowadził swych fanów w konfuzję, wydając trzeci album The Madness Tongue Devouring Juices Of Livid Hope. Stanowił on jeden, zwarty, 35 minutowy utwór, oparty na monotonnym riffie i powolnych uderzeniach perkusji. Po latach grania w tempach powyżej 200 bpm była to bardzo radykalna zmiana. Na tyle radykalna, że sam album został przez wielu zmieszany z błotem. Niesłusznie zresztą, gdyż jest to znakomity przykład industrialnego metalu.
W roku 2013 na scenę wstępuje zatem A Life-Giving Power of Devastation, który, jak łatwo było przewidzieć, jest zgrabną mieszanką wszystkich dotychczasowych elementów twórczości Massemord. Utwory na powrót uzyskały normalną długość, powróciły wytęsknione blasty, z tą różnicą, że skonfrontowano je z upiorną monotonią, która dodała całości lepszego smaku. Słychać to wyraźnie chociażby w Trophy Of Wasted Breath, gdzie z początku zespół atakuje z potworną wściekłością, by na koniec zaplątać się w dziwacznie rytmicznym, chocholim tańcu. Pojawiły się też wyraziste partie gitary prowadzącej, które przyciągają ucho i oswajają z drapieżnością materiału. We All Shall Die Miserable Death to znakomity przykład tego nowego, dojrzalszego podejścia do komponowania. Dowód na to, że zwolnienie tempa i nieco bardziej melodyjne rozwiązania nie muszą oznaczać wystudzenia - jakże upragnionej przez słuchaczy - agresji.
Massemord tym albumem wykopał sobie drzwi do pierwszej ligi black metalu i, jak sądzę, szybko przełoży się to na jego popularność. Miło jest posłuchać płyty, która nie siląc się na ambicje pozostaje znakomitym, nowoczesnym dziełem, sprawnie czerpiącym z doświadczenia swoich poprzedniczek.
Na koniec do beczki miodu dodajmy łyżkę dziegciu. Są nią teksty, które stanowią pseudofilozoficzną i nihilistyczną mieszankę pompatycznie brzmiących słów. Niestety, Namtar nie posiada literackiego talentu Nihila, w związku z czym lepiej, że w takim razie pozostaje głównie przy angielszczyźnie. Ktoś mógłby powiedzieć, że od black metalu nie wymaga się zbyt wiele, bo i tak nic nie da się zrozumieć z tego, co wywrzaskują wokaliści. Polemizowałbym z takim podejściem. Ten bowiem, kto aspiruje do pierwszej ligi powinien zadbać o najdrobniejszy element swojej artystycznej wypowiedzi. Jasnym pozostaje również, iż nie jest to płyta dla każdego. Nie wszyscy strawią tę skomasowaną dawkę agresji, zawartą na jednym krążku. Nie każdemu po drodze z metalem, a tym bardziej z jego radykalnymi odmianami. Nie ma to jednakże żadnego wpływu na jakość samej muzyki. Gdy wybrzmiewają ostatnie takty wieńczącego płytę Water Of Life, aż chce się powiedzieć: Polak potrafi! [zeno]
W sieci: http://www.let-the-world-burn.org
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz