13 grudnia 2013
Cinemon: Perfect Ocean (wyd. własne, 2013)
Coraz ciaśniej w czołówce. Kogo zepchnie z pudła wydający właśnie swoją drugą płytę krakowski Cinemon?
Pozwólcie, że pozostawię to pytanie bez odpowiedzi. Nie ulega jednak wątpliwości, że grupa zespołów grających surowego rocka, często z przedrostkiem hard, powiększyła się o kolejnego mocnego zawodnika. Cinemonowcy to nie nowicjusze; mają już na koncie LP, na którym grali niemal z zacięciem progrockowym, mają też za sobą poważną zmianę stylistyki, która zaowocowała dobrze przyjętą EP-ką Three Days i omawianą dziś płytą Perfect Ocean.
Jedenaście nagrań, począwszy od surowego, chropawego Messengera, eksplorującego modne połączenie domowego rocka z bluesowym feelingiem, aż po brawurowo wykonaną przeróbkę A Perfect Day, Elise P.J. Harvey (dostępną tylko w wersji elektronicznej) to kopalnia chwytliwych melodii i brudu cieknącego z soczystych riffów gitary. Po wspomnianym, oszczędnym w środki wyrazy otwarciu, trio powraca do tego, co stało się jego znakiem rozpoznawczym na Three Days – melodyjnych, nisko zagranych kawałków tłustego rocka. Potężna baza, kąsające zagrywki gitary i wysilony, nieugładzony wokal Michała Wójcika, który ma dar do układania świetnych refrenów. Co potwierdzają i kolejne numery: Nobody's Gonna Put Out The Fire, Across The Ocean, a zwłaszcza kapitalny Remember Me, łączący akustyczne zagrywki z miażdżącym ciężarem przesterów. No i ten mostek, tak klasyczny, tak zajebiście zagrany, że aż drapie w gardle z radosnego wzruszenia. Hiciorsko jest przez kolejne utwory: Paths And Choices, Run Like Wild (chórki!) i Coma.
W końcówce zespół przykręca śrubę, klimat robi się znacznie gęstszy, bardziej ponury, zamyślony. Co nie znaczy, że Cold Sea i Ride to utwory gorsze od swoich bardziej przebojowych braci. Przeciwnie, cieszy mnie, że Cinemon poszukuje też nieco innych środków wyrazu, w Ride sięgając wręcz po patenty znane z desert/stoner rocka. Ciężki rock przeżywa obecnie swój renesans.
Fajnie, że tym razem, za sprawą takich zespołów jak Cinemon, jego polscy fani mogą być w samym środku fali. [m]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/cinemonpl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
Słychać, że chłopaki potrafią grać, ale muzyka nudna i może nie tyle banalna, co do bólu przewidywalna. Nie ma prawie żadnego brudu, nie wierzcie recenzentowi! :) Od hard-rocka do pop-rocka, jak widać, tylko jeden krok. W sumie kawałek "Cold Sea" nawet spoko, ale co to ma ze stonerem wspólnego, nie wiem. Z kolei wokal - wierzcie lub nie - po prostu fałszuje, a nie tylko brzmi tak jakby fałszował. Ogólnie, po co mi polska wersja ZZ Top, jak mogę posłuchać oryginału. Ale może po prostu nie lubię tej całej fali odtwórczej muzyki, na całym świecie, nie tylko w Polsce. Pamiętam jak WAFP rozpływał się nad pierwszą płytą Magnificent Muttley, która jest słaba jak rozgotowany kalafior, ale słychać, że chłopaki z MM coś tam sie rozwijają. Wypada życzyć tego i Cinemonowi, chyba że dalej chcą grać muzykę dla dziadków ;) Podobnie wypada jeszcze dodać, że piosenka PJ Harvey nazywa się "A Perfect Day Elise".
OdpowiedzUsuńFranciszek Grzanka, Bolesławiec
dzięki za zwrócenie uwagi na błąd w tytule - poprawione. cała reszta to już subiektywna opinia, każdy powinien wyrobić sobie swoją. mnie się takie fałszowanie podoba, a dawka brudu jest na odpowiednim poziomie. ale to może dlatego, że jestem już z tych starszych i takie np. Graveyard Drug Party raczej mnie irytuje niż podnieca :) [m]
UsuńJasne. I tak jak na polską muzyke jest to całkiem niezłe. A skoro to blog na o muzyce from Poland to trzeba szukać pozytywów. W każdym razie zgadzam sie, że warto posłuchać i wyrobić sobie swoją opinię.
UsuńFranciszek
Cinemon chyba raczej nie samoszufladkuje się jako hard-rock, a raczej z założenia idzie w stronę popu. Nie sądzę, żeby nawet przez moment miało to choć pachnieć stonerem. Jeśli przyjąć optykę, w której to wszystko ma być ukłonem w stonę ciężkości, brudu i hałasu, to faktycznie tylko się rozczarować.
OdpowiedzUsuńA to chyba jednak rock'n'roll ubrany w piosenki, które niekoniecznie mają wybrzmiewać szkółkowym wokalem, ale nadal mają być prostymi piosenkami.
Mnie to rusza i cieszy, ale co osoba to opinia, więc w sumie to życzę wszystkim wesołych świąt ;)