A miało tej
płyty w ogóle nie być. Pierwszy album Trupiej Czaszki ukazał się niemal
dziesięć lat temu. Od tego czasu jej lider, Tomasz Budzyński, zdążył nagrać
kilka płyt z Armią, kilka płyt solo, napisać książkę i nakręcić dwa filmy.
Ponadto przekroczył pięćdziesiątkę i nic nie wskazywało na to, że w tym wieku
planuje ponownie walczyć na scenie w punkowym zespole. To się nie miało
zdarzyć, ale się zdarzyło.
Muzykę zawartą
na Morze ciężko jest przypisać do
konkretnego gatunku. Pozornie jest to hiperagresywny hard core z kilkoma dark
ambientowymi wtrętami i pojawiającą się od czasu do czasu, progresywno-rockową
przestrzenią. Z tym że to wszystko pozory, bowiem jest to muzyka całkowicie
nieklasyfikowalna. Niby ostra, wręcz metalowa, a jednak nie pasująca do żadnego
z podgatunków gitarowej ekstremy. Mamy więc zestaw stosunkowo krótkich
kawałków, które wahają się pomiędzy typowo armijnymi
galopadami (Herez, Kto ma siłę niech zaprzecza), kanonadą
blastów (Cała moc, Tłuszcz) i amorficznym free rockiem (Golem, Głowa na mur). Sam zespół twierdzi, że w ogóle nie słucha tego typu
muzyki, a swoje dźwięki określa jako apokaliptyczny czad. Jest to nader słuszna
definicja.
Jak już
wspomniałem, jakkolwiek brutalna, oprawa muzyczna stanowi jedynie tło dla
tekstów łączących się w jedną całość z tymi na Osobliwościach. O ile jednak na swojej solowej płycie, w otoczeniu
minimalistycznych dźwięków, poznański poeta opisywał turpistyczne wizje
gnijącej od wewnątrz człowieczej duszy, o tyle na Morze idzie na całość, portretując rozpad ludzkiej cywilizacji,
zżeranej pychą i obłąkanym materializmem. Nie ma to jednak nic wspólnego z
pustą dydaktyką. Budzyński maluje słowami obrazy. Choć często są one
niezrozumiałe, to generują w głowie ponure wizje. Zda się, myśli słuchacz, że
cała nasza nowoczesność jest tylko cienką skorupką, pod którą kłębi się
robactwo, czekające aby ją przebić i pożreć to co z nas zostało. Autor wplata w
swoje teksty mnóstwo neologizmów, których źródłosłów jest prosty do rozwikłania,
a treść bardzo nieprzyjemna. Dobrym tego przykładem jest sam tytuł płyty, który
ma coś wspólnego zarówno ze zmorą,
jak i morowym powietrzem.
W
przeciwieństwie do debiutu, drugi album Trupiej Czaszki został odebrany raczej
negatywnie. Ze strony ortodoksyjnie katolickich miłośników twórczości poznaniaka
spadły na niego gromy za tworzenie muzyki o tak jednoznacznie negatywnych
konotacjach. Natomiast miłośnicy ekstremy i punka wyklinają zespół za dziwaczne
teksty i rzężące brzmienie gitar, które faktycznie jest zbyt przesterowane i
zamulone. Nie zgadzam się ani z jednymi, ani z drugimi. Ci pierwsi nie słyszą
jednoznacznie krytycznego wobec dzisiejszego świata przekazu, ci drudzy nie
rozumieją, że nic nie jest tu dziełem przypadku. Obie strony zamknęły się w swoich
okopach, ale Budzemu, planującemu kolejne solowe dzieło, zdaje się to nijak nie
przeszkadzać.
Słuchając Mora dostajemy odpowiedź na zadawane
przez wielu intelektualistów pytanie. Czy my, ludzie zachodniej kultury,
jesteśmy dziś jak ci starożytni Rzymianie, którzy żyjąc w samozachwycie nie
zauważali nadchodzącej inwazji barbarzyńców? Odpowiedź brzmi: tak, jesteśmy, a
nawałnica już wali do naszych drzwi. Macie tutaj jej przedsmak. [zeno]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/TrupiaCzaszka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz