15 grudnia 2013

Obscure Sphinx: Void Mother (Fuck The Tag, 2013)


Mieszankę sludge, doom metalu, post rocka i elementów industrialnych dziennikarze muzyczni zwykli zwać post metalem. Niestety mają oni to do siebie, że potrzebują szufladek, do których wrzucają dany zespół, klasyfikując go w tej czy innej formie. Następnie wrzucą doń kolejny i kolejny, tylko po to, aby stworzyć wrażenie, że istnieje jakaś scena, którą będą mogli w spokoju opisywać. Muzycy łatek nie znoszą i w przeważającej większości nie chcą, aby ich muzyka identyfikowana była w obrębie jakiegoś mniej lub bardziej przypadkowego zbioru. A szczególnie nie lubią tego muzycy zespołu Obscure Sphinx, którzy nazwali swoją wytwórnię Fuck The Tag. A ja, biedny dziennikarz muzyczny, słucham właśnie ich drugiej płyty wiedząc, iż jest, a zarazem nie jest postmetalowa. I jak tu ją teraz mądrze opisać?

Obscure Sphinx pochodzi z Warszawy i powstał na fali zespołów zafascynowanych brzmieniami spod znaku Neurosis czy Cult Of Luna, a jednocześnie od samego początku starał się zdystansować od jakiejkolwiek sceny. Udało mu się to o tyle skutecznie, że na froncie postawił sobie niewiastę o zjawiskowym głosie i silnej, scenicznej ekspresji. Zofia, zwana Wielebną, niemal od początku jest znakiem rozpoznawczym warszawian, konfrontując ciężkie i transowe riffy kolegów z głębokim, melancholijnym śpiewem lub obłąkańczym wrzaskiem.

Pierwsza płyta zespołu, Anaesthetic Inhalation Ritual, zawierała kilka długich utworów skonstruowanych na zasadzie swobodnego przepływu pomiędzy agresywnym metalowymi aranżacjami, a postrockową delikatnością i przestrzenią. Jak na debiut wypadła naprawdę znakomicie, chociaż niekiedy raziła monotonią, co jest główną bolączką zespołów tworzących muzykę w tym stylu. Void Mother stanowi naturalne rozwinięcie wątków z pierwszego krążka i nie sili się na stylistyczną rewolucję. Znów natykamy się na monstrualnej długości utwory o anty-piosenkowym charakterze, oparte na płynnych zmianach dynamiki. Pomiędzy nimi znajdują się czasem niewielkie introdukcje, które wprowadzają w opowiadane przez Zofię historie. Wśród nich na szczególną uwagę zasługuje Void, gdzie wokalistka próbuje glosolalii na wzór Lizy Gerrard i robi tym zabiegiem piorunujące wrażenie na słuchaczu.

Obscure Sphinx mają duży talent do detalu, chociaż niestety nie dzielą się nim z nami zbyt często. Ze swobodnej dźwiękowej magmy wyrywają się tu i ówdzie niemal koronkowo dopracowane motywy, które przyciągają ciekawskie ucho. Wstęp do Lunar Caustic, zwieńczenie Waiting… i Nasciturus czy chóry w The Presence Of Goddess – to tylko niektóre ze zwracających uwagę momentów. Clou muzyki stanowią jednak mocarne riffy, które przytłaczają niekiedy swoją długością i surowym rozpasaniem. Kiedy dochodzi do tego krzyk Wielebnej, słuchacz czuje się miażdżony niczym walcem, co jest słusznym porównaniem, jako że tempa utworów nigdy nie przekraczają średniego. Do tego plemienne bębny i okazjonalne chwile na oddech, gdzie gitarzyści ograniczają aranżacje do niemalże kilku molowych dźwięków.

Ta monotonna wręcz melancholia stanowi o największych zaletach i wadach tej płyty. Z jednej strony jest to bardzo poruszająca muzyka, sprzyjająca emocjonalnemu zaangażowaniu. Z drugiej wszakże, potrafi potwornie zmęczyć nawet wytrawnego w metalowych bojach odbiorcę. Przebrnięciu przez Void Mother nie sprzyja fakt, iż na płytę trafiło aż 9 utworów, z czego większość przekracza długością 7 minut. Do tego dochodzi bardzo suche brzmienie. Mimo wszystko rozumiem założenie zespołu, któremu zależało na spójności całej historii, a brzmieniowo chciał się odróżnić od plastikowo-tłustego standardu dzisiejszych metalowych albumów.

Kilka słów poświęcić należy także okładce. Chociaż całość wydana została w skromnym digipaku (w końcu to self release), to wizerunek tytułowej Matki Pustki przyciąga wzrok. Patrząca na nas złośliwymi oczami lalka jest zarówno zwykłym wytworem rąk ludzkich, jak i boginią z tytułu zamykającego płytę utworu. Całość robi silne wrażenie i skłania do sięgnięcia po krążek, co zawsze jest wielkim atutem. Okładka zdecydowanie na 5+.

Void Mother naprawdę ma wielką siłę. Trafi z pewnością do niejednego podsumowania roku. Jest jednak niestety także dotarciem do pewnej ściany, trudno mi bowiem wyobrazić sobie, jak taką stylistykę można rozwijać dalej. Z zainteresowaniem przyglądam się rozpędzającej się karierze kwintetu i wierzę, że będą w stanie przebić się z tym materiałem poza granice kraju. Jest to zresztą muzyka stworzona do koncertów. Pytanie tylko: co potem? [zeno]



Strona zespołu: https://www.facebook.com/obscuresphinx

2 komentarze:

  1. VM to self-release, a nie Fuck The Tag.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli ich wytwórnia własna to Fuck The Tag, to jest to self-release ;)

      Usuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni