17 września 2007

Hariasen: Nesairah (Polskie Radio, 2007)

Piszę tę recenzję ku przestrodze. Nesairah to dowód jak łatwo wpaść w pułapkę nadzieizmu. Wybaczcie ten neologizm, usprawiedliwiony, jeśli przypomnimy sobie ile to młodych zespołów nazywano kiedyś nadzieją czegoś tam – i co z tego wynikło (zazwyczaj wielkie nic). W przypadku chorzowskiego Hariasena miała to być „nadzieja polskiego emo”. Nawiasem mówiąc Hariasen ochrzczono przy okazji „pierwszym polskim zespołem grającym emo core”. Czy już można zacząć się śmiać? Można. W jednej z nielicznych pozytywnych recenzji (pozytywnych dla Hariasena, nie dla czytelnika) ustawiono nawet bohatera niniejszego tekstu w jednym szeregu z zespołem Blue Raincoat. Teraz już możecie się śmiać perliście. Z całym szacunkiem dla autorki tej sentencji, Blue Raincoat to za wysokie progi dla chłopaczków z Hariasen.

Nesairah jest największą porażką Polskiego Radia jako wydawcy i promotora polskiej muzyki alternatywnej. Ciągle mam w pamięci entuzjastyczne opinie didżejów zapowiadających rewelacyjny debiut tej nieszczęsnej nadziei emo core’a. Wyszła płyta i ci sami didżeje nabrali wody w usta, jakby takie wydawnictwo nigdy nie ujrzało światła dziennego. Nawet się im nie dziwię. Ta płyta jest po prostu tak marna, że nie warto o niej wspominać. Wszystko tu jest do dupy. Począwszy od koszmarnego, pretensjonalnego wokalisty, upozowanego na jakiegoś emocjonalnego wampira, wyjącego płaczliwym tonem żałosne teksty, przez porażająco nudne, monotonne kompozycje i takież wykonawstwo, aż po kompletnie skopane brzmienie, zapewniające wrażenia z pogranicza sennego koszmaru. To akurat nie był komplement. Nie tym razem. Dwanaście piosenek, które trudno przesłuchać za jednym podejściem, bo zlewają się w nieprzyswajalną magmę otępiających dźwięków. Wszystko zbudowane na jednym patencie, jednakowo zagrane i zaśpiewane. Teksty? Komu chce się wsłuchiwać w teksty piosenek, które mają takie tytuły jak Płaczący mały cień, Wydźwięk ciszy czy Czarny vintage? Ręce opadają. Nie mam pojęcia, który utwór wyróżnić i po co. Może N? Za krótki tytuł? Bo jest na początku płyty i jeszcze można do niego dotrwać?

Choć może zabrzmi to dziwnie w kontekście powyższych akapitów, twierdzę, że tę płytę trzeba mieć. Aby w każdej chwili móc przypomnieć sobie, do czego może doprowadzić pycha (zespołu) i ślepy entuzjazm (promotorów). Kubeł zimnej wody! No, chyba że ktoś jest wyznawcą hrabiego von Sacher-Masocha. Wtedy polecam szczerze. [m]

Band site: http://www.hariasen.pl/
ver.: polish
media: free mp3, video

8 komentarzy:

  1. :) błyskotliwa recenzja

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja troszkę stanę w obronie... Pamiętam, że strasznie kwasiłem się na nową płytę Bloc Party "A weekend...". Aż... gdzieś dorwałem jej wersję instrumentalną. I do niej teraz wracam. Brak linii melodycznych wydobył całkiem fajną muzykę. Odnoszę wrażenie, że w przypadku płyty Hariasen byłoby podobnie. Gdyż głównym minusem płyty jej maniera wokalisty - becząca, miaukliwa i beznadziejnymi tekstami!

    OdpowiedzUsuń
  3. jezusmaryja, ja ich widziałam jak supportowali Placebo, co za katastrofa!!! Dawno nie widziałam tak kiepskiego, okropnego zespołu. I o co tyle hałasu wokół nich?! Gratuluję dobrej recenzji.

    OdpowiedzUsuń
  4. skoro von to tytuł hrabiego mu przysługiwał... ale czy to takie ważne?

    OdpowiedzUsuń
  5. co za duren to pisal, jakis jełop pewnie sluchający hewimetalu

    OdpowiedzUsuń
  6. Przecież w emocore właśnie chodzi się o to, żeby wokalista był pretensjonalny, muzyka musi być chaotyczna, PRZECIEŻ TO EMOTIONAL HARDCORE DO KU*WY NĘDZY!!
    Ten kto pisał recenzje jest kiepskim krytykiem i fatalnym znawcą muzyki alternatywnej. Oj oj... Hariasen przynajmniej próbował wprowadzić emocore na polską scenę, a że mamy taką nędzną scenę, to już nic na to nie poradzę...

    OdpowiedzUsuń
  7. Grzegorzu! Jeśli na polskiej scenie nie widzisz żadnych emocorowych zespołów to... zostań przy Hariasen.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni