Na naszej scenie niezależnej niewiele jest zespołów, które grają taką muzykę: melodyjną, przyjemną, przy której można robić wiele rzeczy na raz (także słuchać!) – po prostu popową. Orchid na swoim wyczekiwanym debiucie prezentuje dwanaście takich utworów. Ze smakiem, elegancko zaaranżowanych, ładnie zaśpiewanych i zagranych, bardziej lub mniej zapadających w pamięć.
Płyta ma bardzo dobre otwarcie. I Like It i Moreless to urokliwe, nie zawaham się nawet użyć słowa: śliczne, piosenki. W pierwszej bajkowe zwrotki ustępują bardziej intensywnym refrenom, w których wokalistka, Natalia Fiedorczuk, śpiewa ze specyficzną manierą (coś takiego nazywa się chyba „robieniem dzióbka”?). Moreless, jak na EP-ce, na której pierwotnie się znalazł, zachwyca dopracowanymi wielogłosowymi refrenami i intymnym klimatem. Jest na tej płycie kilka piosenek świetnych i kilka mniej udanych. Najpierw te świetne, w tej grupie moim faworytem jest Diss. Specyficzna rytmika zwrotek, wciągające brzmienie klawiszy i taneczne – ale nie banalne – refreny. Krótko i na temat – najlepszy fragment albumu. Dużo lepiej niż na EP-ce Takk! wypada Mess – santanowska solówka już tak nie drażni, a sama kompozycja złapała więcej powietrza i lekkości. Akustyczną swobodą czaruje Baby, You'll Go Straight To Hell. Zawadiacki temat gitary napędza rytmiczny przebój Gay, sporo energii jest też w znanym od dawna Tonym Soprano – zawsze lubiłem te chórki. Szkoda tylko, że na brzmienie gitar nałożono jakieś paskudne, rozlazłe efekty, które psują dynamikę tej kompozycji. Podobną uwagę miałbym do nowej wersji mojego ukochanego kawałka Orchid, czyli Call (To The Past) – tej ze EP-ki nic nie pobije.
Driving With A Handbrake On ma też słabsze momenty. Za nic nie przekonam się do Farewell – ta piosenka jest tak bezbarwna, że brzmi jak niedokończona. A do tego trwa prawie sześć minut! Backseat z kolei to nie jest zły utwór, ale irytuje mnie banalny refren, kojarzący się z latami 80. i piosenkarkami pokroju Belindy Carlisle (sorry, musiałem to napisać). Jak zwykle jednak w takich wypadkach trudno mówić o utworach obiektywnie słabych. Mnie akurat te podobają się mniej od reszty, tobie, drogi czytelniku, mogą akurat przypaść do gustu.
Obiektywnie rzecz biorąc na pewno warto zapoznać się z debiutem Orchid. Muzyka lekka i przyjemna, w sam raz na wiosnę i lato. Premiera rynkowa w poniedziałek. [m]
Strona zespołu: http://www.orchidtheband.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Spontaniczny projekt m.in. Marcina Loksia (dawniej Blue Raincoat) i Kuby Ziołka (Ed Wood, Tin Pan Alley) ma szansę przerodzić się w coś trw...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz