Ta płyta chwyciła mnie za ucho od pierwszego przesłuchania. Coś jest w tych piosenkach zaśpiewanych z nie całkiem oksfordzkim akcentem (oj, znowu się odezwą głosy, że Polacy nie potrafią śpiewać po angielsku; ja mam na ten temat nieco inną opinię, która brzmi: po co podrabiać Anglików? Skoro Słowianie mają nieco inną wymowę, niech mają, po co z tym walczyć? Koniec dygresji). Prześliczne brzmienie gitary akustycznej, przecinane drażniącymi ucho wtrętami gitary elektrycznej, rozjeżdżające się partie perkusji i basu, sprawiające miłe wrażenie udziału w domowym jam session, wreszcie te melodie, których w każdym nagraniu jest tak dużo... Już pierwsza piosenka, The Man, daje do myślenia. Ta gitara, w której brzmieniu spotyka się Johnny Cash z Personal Jesus Depeszów. I jeszcze krzykliwe wokale a la Guzik z Homosapiens. Zaczyna się doprawdy kowbojsko i z fantazją. Utworów jest 15, a nawet więcej (wszystko wyjaśni się na końcu), dlatego po kilka słów o tych ulubionych. Pierwsze olśnienie to Asystolia. Przyznam się, że zakochałem się w tej króciutkiej pioseneczce od pierwszego usłyszenia. Zaledwie 1,29 min., ale ile tu emocji i zaskakujących liryzmem dźwięków! Dobrze jest zacząć słuchanie Dioptrii właśnie od numeru 3. Ambivalence prezentuje bardziej hałaśliwe oblicze duetu – to taki Stephen Malkmus, z niedbałymi, lekko psychodelicznymi gitarami i nonszalancką bylejakością wokali. Nagranie tytułowe ze ślicznym, ściankowym klawiszem również jest wysoko na liście bestofów. No i Down&Bitter – nagranie, które powie wam o tej płycie prawie wszystko. Po prostu posłuchajcie...
Nie chcę popadać w “przesadyzm”, ale dla mnie jedna z najładniejszych piosenek tego roku, na razie. Wymieniam dalej, bo do końca jeszcze daleko. I znowu przypomina się Ścianka, tym razem z czasów Statku kosmicznego. Garażowe How I Get By rozbawia zakręconymi jazdami klawiszy, perkusji i wyjącymi jak pawiany panami W&V. Flesh&Bones – kolejny mocny punkt programu, nieco więcej dramatyzmu w głosie Wojta, slide guitar piłująca tęsknie, dołerski klimat ciemnej knajpy. Pycha! Jeśli chodzi o zaskoczenia, to na pewno dostarczą ich Pick Me Up i My Best Enemy, które kojarzą się z solowymi dokonaniami Thurstona Moore’a. Serio! Z tym, że ten drugi zalicza ciekawą, nomen omen, woltę i z gitarowego snuja przeistacza się w delikatny densik. Po piętnastym na liście Supersoul mamy dość długą przerwę, a następnie dwa ukryte tracki. Pierwszy to taki studyjny żart – coś w rodzaju składanki wyjściowych, akustycznych wersji piosenek Wojta, przemieszanych z różnymi przeszkadzającymi odgłosami. No i na koniec całkiem nieoczekiwanie energetyczny, rockowy kawałek, brzmiący dokładnie tak:
Tak, ta przesyłka z Radia Rodoz, to był bardzo fajny prezent świąteczny. Jeśli was zachęciłem do zainteresowania się tą płytą – to bardzo dobrze, o to mi chodziło. Można ją zdobyć na własność, dla chcącego nic trudnego. A czy warto? To było pytanie retoryczne. [m]
Strona zespołu: http://www.myspace.com/wojtdelavoltvreen
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz