7 września 2009

Amuse Me: Amuse Me (Ars Mundi, 2009)

Choć premiera tej płyty miała miejsce jeszcze przed wakacjami, to jednak gdy za oknem pojawiają się pierwsze oznaki jesiennej aury, powinniśmy znów sięgnąć do tego wydawnictwa. Debiutancka płyta warszawskiego zespołu Amuse Me, powstałego w Działdowie z inicjatywy wokalistki Izy Komoszyńskiej (znanej również z projektu Sorry Boys) oraz gitarzysty Roberta Rochona, doskonale pasuje do coraz krótszych wieczorów.

Amuse Me składa się zaledwie z ośmiu utworów, z czego pierwsze cztery mieliśmy okazję usłyszeć już rok temu. Rozczarowujące? Być może. Z drugiej strony, jest to materiał bardzo spójny, bez niepotrzebnych ozdobników, którego bardzo dobrze się słucha. Dlatego też tym razem nie będzie marudzenia, choć od włączenia płyty do przesłuchania zamykającego utworu mija praktycznie tylko chwila. Uznajmy to jednak za zaletę, gdyż chwila ta upływa nam bardzo przyjemnie.

Ale od początku. Płytę otwiera piosenka Gypsies, która gościła między innymi na składance Minimax 5 Piotra Kaczkowskiego. Ale jest to utwór na tyle charakterystyczny, ze dobrze się stało, że to właśnie on rozpoczyna naszą przygodę z materiałem. Rozmarzony, nieco senny głos wokalistki, do tego wyraźne partie gitary akustycznej i bardzo efektowny refren, którego nie zapowiadał dość niemrawy początek. Do tego dodajmy w końcówce partie saksofonu, a wyjdzie nam bardzo miłe dla ucha połączenie. Wyróżnia się utwór Wash It Up. Wydaje mi się, że jego głównym atutem jest wokal Izy, który jest tutaj powielony, przez co wysuwa się on na pierwszy plan. Na szczęście muzyka w tym przypadku go nie zagłusza, wprost przeciwnie, wzmacnia jego odbiór. Warto także wspomnieć o Million Hours, który to utwór na pewno rewelacyjnie wychodzi podczas występów na żywo. Rozbudowana, jednak pełna energii kompozycja, czyli to, co lubimy. Bardziej drapieżnie robi się przy utworze Promise, gdzie dźwięki gitar przebijają się zza wokalu. Do tego gdzieś w tle oddalone klawisze i uzyskujemy bardziej tajemniczy klimat. Przenosi się on na zamykający album, jednominutowy, instrumentalny utwór Missing. Staje się on bardzo fajną klamrą, spinającą poprzednie kompozycje, która pozostawia nas w oczekiwaniu na coś więcej.

Na pewno nie mogliśmy spodziewać się po tej płycie wielkiego przełomu. Już samo to, że umieszczono na niej tylko kilka utworów, z czego połowę mogliśmy usłyszeć wcześniej, o czymś świadczy. Jednak muzyka Amuse Me to wciąż dobrze skrojony, elegancki dream pop. Wysmakowany i subtelny. W sam raz na nadchodzącą porę roku. Oraz do nocnego słuchania. [spacecowboy]

Promise:




Strona zespołu:
http://www.amuseme.pl/

5 komentarzy:

  1. oprócz wokalu reszta to kicha!!!
    nudą wieje!, a gitarzysta niech zapisze się na kurs! jak ustawić se brzmienie... Basista brzmi jak z gotyckiego zespołu....

    OdpowiedzUsuń
  2. Zachęciłeś mnie do zakupu. Naszczęscie Empik nie zawiodł. Już czekam, jak poslucham w całości napewno się odezwę.

    Bartek

    OdpowiedzUsuń
  3. ZachęciŁAŚ. Gdyż - tadam! - spacecowboy jest dziewczynką. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ja przesłuchałem tylko raz i stwierdzam że dosyć nudna ta płyta. Spodziewałem się lepszej płyty po wokalistce. Zazwyczaj wokaliści komponują.
    Cała płyta bez polotu. Gdyby nie elektronika te utwory brzmiałyby bardzo źle, ciężko.
    Gitarzysta urwał się z innej epoki!
    Bassman ma faktycznie inne brzmienie totalnie nie pasuje do zespołu , możę nie gotyckie od razu ale słychac że lubi metalową muzykę i w takiej powinien grać.
    perkusista jest bez polotu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Super plyta.. Kiedy mozna Was zobaczyc gdzies na zywo??

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni