30 września 2011

Camero Cat: Mad Tea Party (Mystic, 2011)


Postaram się ani razu w kontekście Mad Tea Party nie użyć imienia Czesław. Nie powinien też tego robić wydawca. Na dłuższą metę przyniesie to zespołowi więcej szkody niż pożytku.

Jeśli debiut krakowian Cats And Clocks porównać do małych, niewinnie rozkosznych kocich osesków, to na drugim albumie owe kociaki mają już spore wąsy i całkiem ostre pazurki. Ale wciąż najważniejsza jest dla nich zabawa. Zespół swoje nowe wydawnictwo nazywa alternatywną pop operą. Ciężko o bardziej trafne określenie. Faktycznie, Mad Tea Party to bardziej muzyczne słuchowisko niż tradycyjna płyta z piosenkami. W tym wypadku konceptem jest wszystko - od stylizowanej na przedwojenną książkę wkładki z sympatycznymi rysunkami Jaśminy Parkity, przez podział utworów na rozdziały, niecodzienne teksty, charakterystyczny image zespołu, twardy akcent wokalisty, podział na narratora i śpiewaków, na musicalowej oprawie kończąc.

Znana z pierwszego wydawnictwa Burtonowska otoczka uległa zwielokrotnieniu. Muzycy z wprawą linoskoczka upychają w kabaretowe wdzianka szelmowski, typowo alternatywny sznyt. Na brawa zasługuje grająca na basie Julia Renczyńska. Dziewczyna nie certoli się zbytnio - charkot wydobywający się spod jej palców miejscami potrafi nieźle naoliwić głośniki. Rozrośnięcie się ekipy do sześciu osób nadało muzyce należytej barokowej oprawy. Wiolonczela, akordeon, pianino, perksusjonalia, gitary - każdy z dwunastu kawałków przyprawia o zawrót głowy mnogością smaczków aranżacyjnych. Muzycy konstruują kolejne dźwiękowe płaszczyzny z akrobatyczną precyzją. Nie ma uczucia przesytu, wręcz przeciwnie, każda zwrotka, refren i przestrzenie między nimi są pełne gracji. A w całym tym miszmaszu ukrywają się mniej niż bardziej świadome inspiracje. Persuation dzięki ciętej trąbce ma w sobie coś z energii Madness, Soirée of Three Cats and a Rat, part 1 mógłby zaśpiewać oszalały Tom Waits, a kawałki w typie Potions to potencjalne killery na ścieżce dźwiękowej wziętego musicalu.

Teatralny rock? Niech będzie - ale Camero Cat nie szarżują wyłącznie dziwactwami. Mad Tea Party to kilka naprawdę udanych piosenek. Pierwsza wita już nas na wejściu. Choć Incarnations ma wszelkie cechy kołysanki, to nośna partia basu i pełen pogłosów refren powodują odejście od zmywania naczyń i skupienie się na ciągu dalszym. Kolejny głębszy oddech można zaczerpnąć przy The Town Lost In Lies (mimo podwodnego refrenu). Przepięknie się rozwija Soirée of Three Cats and a Rat, part 2. To rzecz wzięta wprost z desek Moulin Rouge, z ujmującą teatralną manierą Xawerego Renczynskiego i niezłymi zwolnieniami karuzeli w paru miejscach. Show Time korzeniami sięga do punk rocka (kapitalny okrzyk Liar!), a za kompozycję Bedtime Story niejedna niezalowa kapela podpisałaby pakt z diabłem.

I jeszcze jedna rzecz - teksty. Every day, daily view does “Peekaboo! I see you!” and usually there's no reason to laugh/ First-last cofee, cigarette, night still humming in my head/ Even God hasn't had this coffee yet. Taki oto landszafcik można napotkać słuchając When The Sun Is Coming Up... Taka jest też cała płyta - groteskowa i oniryczna. Zwariowana i ujmująca. Szkoda tylko, że zespół uparcie trzyma się anglojęzycznych tekstów. Aż boję się wyobrazić, jaką siłę rażenia miałby album zaśpiewany w całości po polsku. Warto spróbować. Zapewne Camero Cat światowej kariery nie zrobi, a Polska ma bardzo dobre doświadczenia w piosenkach o zabarwieniu teatralno-kabaretowym. Zresztą, co ja będę Krakusom tłumaczył! [avatar]

Bedtime Story:



Strona zespołu: http://www.myspace.com/camerocat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni