26 sierpnia 2012
Obserwator: The Freuders
Szczęśliwe zakończenia.
Udało nam się zgrabnie przegapić debiutancką EP-kę warszawskiej czwórki, która ukazała się na Bandcampie w ubiegłym roku, ale wszystko dobre, co się dobrze kończy. Zasługują, by przedstawić ich czytelnikom WAFP, więc lądują w Obserwatorze w oczekiwaniu na nowe działo, które już zapowiedzieli.
„Chłodno i bez przebaczenia”. Tak opisują swoją muzykę i jest coś w tym. Wypadkowa altrocka rodem z lat 90. i precyzyjnego post core’a daje całkiem interesujące efekty. Na EP-ce Hikikomori prezentują dość podziemne brzmienie, co jednak nie powinno was absolutnie zniechęcać. Nawet wręcz przeciwnie.
Never Talk To Strangers to toolowy bas (ten instrument przyjmuje na siebie ciężar rozdzielającego podania do całej drużyny) i zniekształcony, brzmiący jak z głębi rury odkurzacza riff (ktoś pamięta eksperymenty Sonic Youth?). Początek nie porywa, ale zgodnie z tytułem tej recenzji, The Freuders mają szczęście do pozytywnych zakończeń. Gdy gitara rusza w szaleńcze tango, a wspiera ją wibrujący energią bas i gęste bębnienie, gęsia skórka nieuchronnie pojawia się na plecach słuchacza. W większości utworów to właśnie finały są najlepsze i pozostawiają tak pożądany „efekt wow”. Weźmy Morse Affair. Całkiem fajny utwór zbudowany na kontrastach, z minimalistycznym, ale wciągającym wokalem, dość jednak prosty i przewidywalny. Ale zaczekajcie do mostku, z wyszukaną partią basu, tajemniczymi świstami w tle i cicho deklamowanym tekstem. Posłuchajmy Rosemary’s Baby. Ot miarowy numer przecinany znanym nam już „odkurzaczowym” riffem. I nadchodzi połowa czwartej minuty – kosmiczna wiercąca uszy gitara i kombinacyjna gra basisty, Maćka Witkowskiego. Kolejne szczęśliwe zakończenie.
Angel-O-Spinner to ukłon w stronę fanów postpunkowego grania w duchu The Spouds. Brud, szybkie tempo, dużo energii produkowanej przez przyciężkawy bas i zachrypnięty głos Tymka Adamczyka. Z kolei Just 3 Steps Back For 5 Forward jest próbą zmierzenia się z dłuższą kompozycją instrumentalną. Choć zastosowano tu ciekawy patent z pogłosem, a główny gitarowy motyw ma w sobie „to coś”, to jednak zespołowi zabrakło inwencji, by zatrzymać pełną skupienia uwagę słuchacza przez całe 7 minut i 33 sekundy trwania utworu.
The Freuders nie powalają od pierwszego przesłuchania (jak pamiętny debiut Contra Contra, który rzucił naszą redakcję na kolana), jednak z każdym kolejnym odsłuchem pozwala odkryć coś nowego. Przede wszystkim – potencjał. Jestem bardzo ciekaw nowego materiału – czy potwierdzi moje oczekiwania? [m]
Strona zespołu: http://www.myspace.com/thefreuders
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Spontaniczny projekt m.in. Marcina Loksia (dawniej Blue Raincoat) i Kuby Ziołka (Ed Wood, Tin Pan Alley) ma szansę przerodzić się w coś trw...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz