20 września 2012

De-Ja-Vu: De-Ja-Vu (TJ, 2012)


O północy w Paryżu. Nie, nie z Woody Allenem. Za to pod czujnym okiem Marcina Borsa.

Za dźwięki sygnowane tym znanym francuskim określeniem czegoś, co wydaje się dziwnie znajome, odpowiadają Madame102 i Sid100. Ona to Anna Przędzak. Wokalnie lokująca się pomiędzy dwiema innymi Aniami: Anią Brachaczek (BiFF) i Anią Patrini (Skinny Patrini). Za pseudonimem Sid100 ukrywa się Piotr Motkowicz - facet, którego gra na gitarze przyczyniła się do sukcesu płyty Czat Hurtu. We dwoje postanowili zdobyć polski rynek francuskojęzyczną płytą. Już za to należy się im +1 do szacunku.

De-Ja-Vu to roztańczona, przebojowa płyta. Jest coś w liniach melodycznych wokali, co sprawia, że zamiana języka francuskiego na polski czy angielski kompletnie popsułaby kompozycje. Akcent Ani Przędzak pozostawia wiele do życzenia. Mieszkańcy kraju nad Sekwaną nie śpiewają tak twardo, nie wymawiają niemych spółgłosek. Madame100 to zupełnie nie przeszkadza. Kokieteryjnie prowadzi słuchacza od zwrotek do kolejnego udanego refrenu, zwodzi na manowce zalotnie trzepocząc rzęsami. Landrynkowych momentów na płycie nie brakuje. Zwiewny, atmosferyczny refren La Boussole, lolitkowy Le Citron, tęskne Deja Vu... Dziewczyna wie, jak uwieść faceta. Wróć. Dżentelmena - gdyż robi to w bardzo staromodny sposób. Nawet gdy na chwilę staje się niegrzeczna (Sans Raisons), to trudno w jej sposobie bycia doszukać się współczesnej bezpośredniości. Taka Alizée, której nie wypada spytać, czy skończyła już dwadzieścia lat.

O ile melodie mocno naznaczone są minionymi czasami, to oprawa muzyczna jest jak najbardziej współczesna. Piotr Motkowicz swoje kompozycje często okrasza dancepunkową gitarą. Co dziwne, nie towarzyszy temu podobnie grająca perkusja. Ale mimo wszystko wyszły z tego niezłe kawałki na niezobowiązującą prywatkę. Taką, na której trzeba umieć tańczyć (niestety!). Kiwać się w kółeczku przy dźwiękach takiego A la Maison po prostu nie wypada. Poza tym z głośników płynie elektropop nie tak bardzo odległy od tego znanego z płyt Hurtu. Przez lata od wydania tamtego albumu Motkowicz rozwinął znacznie warsztat i przemyca do muzyki De-Ja-Vu sporo smaczków. O ile pierwsza część albumu to dość typowe gitarowo-synthpopowe kompozycje, to na wysokości szóstego numeru zaczyna się nieśmiałe kombinowanie. W Pour Toi wkradają się zamyślone dubowo-reggae'owe wtrącenia. Pierrot zrywa z przebojowym nastawieniem i zwraca się ku bardziej zwichrowanym rejonom. A końcowe La Fin serwuje filmową psychodelicję. Staromodne klawisze w połączeniu z bigbitowymi partiami gitar i wokalizami Przędzak pokazują duet z kompletnie innej i całkiem interesującej strony.

Postawienie na język francuski winduje całościową ocenę o parę oczek. De-Ja-Vu celuje w stronę ambitnego (i przebojowego) popu, który tak fajnie wychodzi Płynom czy Kobietom. To jeszcze nie ten poziom. Ale kierunek dobry. [avatar]

La Boussole:



Strona zespołu: http://de-ja-vu-de-ja-vu.com/pl (mój kandydat do najbardziej irytującej strony www polskiego wykonawcy)

1 komentarz:

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni