1 grudnia 2012

Kamp!: Kamp! (Brennnessel, 2012)


Nie musicie tańczyć.

Nazwa Kamp! co najmniej od roku była na ustach większości mediów interesujących się sceną niezależną, odkąd to zapowiedziano, że debiutancki album jest już tuż-tuż. Owo „za chwilę” mocno się przeciągnęło, z korzyścią dla kilku innych artystów. Dzięki stale podgrzewanej coraz bardziej rozkosznymi EP-kami i singlami atmosferze miały szansę wypłynąć takie formacje, jak Rebeka czy Fair Weather Friends, a zajadli fani gitarowego indie przekonali się do ambitniejszej muzyki tanecznej. No i w końcu jest!

Zaskoczeniem może być formuła tej płyty. Nie jest to, jak oczekiwało wielu, zestaw wybuchowych numerów gotowych do remiksowania i wrzucania hurtem na gramofony didżejów. To może zabrzmieć dziwnie, ale Kamp! postawili na słuchanie. Mówią: „Hej, wcale nie musisz tańczyć, jeśli nie masz ochoty. Równie dobrze brzmimy na słuchawkach, podczas leniwej niedzielnej sjesty. Ale oczywiście, jeśli zechcesz ruszyć swoje cztery litery, nie mamy nic przeciwko”. Piosenki mają swoją chronologię i tworzą spójną całość. To dlatego, jeśli pierwszy na liście Oaxaca rozpoczyna śpiew ptaków, również on wieńczy ostatni Sirocco. Piosenki następują po sobie płynnie, a nastroje zmieniają się tak, aby nikogo nie przyprawić o zawał serca. Takie rozwiązanie ma swoje plusy i minusy.

Plus, bo wszystko jest takie spójne i organiczne, niemal jak cykl nocy i dnia. Jest czas na łagodną pobudkę, poranną kawę, wzmożoną aktywność, odpoczynek, miłość, seks i w końcu spokojny sen. Jak w życiu. Minus, bo w życiu, w przeciwieństwie do kina akcji, bywa nudno. Czasem po prostu nic się nie dzieje. Tak samo na tej płycie.

Początkowo wydaje się, że na album składają się single i jakieś wypełniacze. Jasne, że te znane od dawna hity, jak Cairo, Distance Of The Modern Hearts i Heats, wydają się najbardziej celne i atrakcyjne. Przy nich nawet przeznaczony do promowania albumu Sulk wypada dość blado. Na szczęście to tylko pozory. Już po paru przesłuchaniach mogą nastąpić zmiany na liście faworytów. Ja stawiam na Can’t You Wait, który z miejsca skojarzył mi się z muzyką Jana Hammera do serialu Policjanci z Miami (ach, te białe marynarki i fryzura Dona Johnsona), i najbardziej parkietowe nagranie Melt – rytmiczne, rozwijające się w kierunku triumfalnego disco. Nutę zadumy wprowadzają łączniki spajające album w jednorodną całość: Oaxaca, Lux Lisbon, International Landscapes, Sirocco. O swoich singlowych ekscesach zespół przypomina w długim, niemal ośmiominutowym New Frontier.

Muzycy Kamp! sprytnie wybrnęli z pułapki, jaką jest dziś krótkotrwałość trendów i mód. Zamiast silić się za wszelką cenę na nowoczesność i bycie na czasie, sprokurowali brzmienie uniwersalne - mimo iż mocno nawiązujące do mody na lata 80., tak naprawdę bezczasowe. Rozmyte w pogłosach, przestrzenne, jakby nie chciało się zakotwiczyć w żadnej konkretnej epoce. Dzięki temu płyta powinna być słuchana z równym entuzjazmem także za kilka, a może i kilkanaście lat. [m]

Sulk (radio edit) by Kamp!

Strona zespołu: http://www.facebook.com/kampmusik

2 komentarze:

  1. Prawda, że brzmieniowo pięknie, przyjemnie. Prawda też, że przydałyby się ze dwa nowe hity, bo poczucie dłużenia chwilami się pojawia.

    OdpowiedzUsuń
  2. ot...takie pitu-pitu. długo czekałem i jestem rozczarowany. kilka mocniejszych punktów a reszta to pastelowe nudy. mimo to życzę chłopakom sukcesów i trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni