1 grudnia 2009

Kolorofon: Kpt. Skała (Myszka Records/ Mystic, 2009)

Nareszcie! Sześć lat po Echoes The Rapture i cztery lata po Always Never Again Supersystemu mamy wreszcie pierwszą polską płytę dancepunkową. Trochę to trwało, ale nie oszukujmy się, kto miał to zrobić jeśli nie autorzy genialnych Zapałek? Chłopaki z Kolorofonu długo rzeźbili swój debiut, ale jest i – niech to diabli – warto było poczekać! Kpt. Skała to dziesięć kompozycji, z których dziewięć będzie absolutnie niezbędne do życia każdemu, kto choć raz ich posłucha. A dziesiątą z czystym sumieniem można anihilować, wykonując na płycie głęboką rysę cyrklem lub innym ostrym narzędziem.

Wydawać by się mogło, że gatunek, o którym wspomniałem w pierwszym akapicie, jest już na wymarciu, a jego nieliczni przedstawiciele zdychają gdzieś w kąciku nie wzbudzając zainteresowania organizacji ekologicznych. Giganci albo się rozpadli, albo zaczęli grać disco. A tu proszę, jak Feniks z popiołów, odradza się dance punk na ziemi polskiej, silniejszy, bo wzmocniony domieszkami innych stylów i subgatunków.

Śmielej – ta zachęta była potrzebna wszystkim. Zespołowi, że warto grać taką wychodzącą z mody muzykę, słuchaczom, że wyeksploatowany niemiłosiernie gatunek ciągle może zaoferować świeże i ekscytujące wrażenia. Długie, transowe intro, monotonny wokal, nakładające się na siebie partie gitary i syntezatorów, wreszcie potężne riffowe pierdyknięcie – zapowiadają, że będzie się działo dużo ciekawych rzeczy. Czy krowi dzwonek jest na miejscu? Tak jest, gotów do akcji! Numer pierwszy płynnie przechodzi w nieśmiertelne Zapałki. To dokładnie ta sama wersja znana już od półtora roku, minimalnie podrasowana w nowym miksie. I ciągle wymiata! Ten bas, ten rytm! Jest dobrze. A będzie jeszcze lepiej, bo Dobrze, że jesteś to najlepszy sposób na niebanalne wyznanie miłości wybrance/wybrankowi. Numer gitarowy, jazgoczący jakby czas cofnął się do epoki kultowej różowej kasety Starych Singers, a jednocześnie zupełnie współczesny za sprawą delikatnego wokalu i rozkosznych handclapsów. Słuchamy:




Dajcie mi chwilę, muszę odetchnąć głęboko, bo ci goście postawili mój świat na głowie (na niecałe cztery minuty, ale zawsze) następnym kawałkiem – Funktime. Zgodnie z tytułem, jest rytm, któremu nikt się nie oprze. Genialne nowojorskie zwrotki zderzają się z frenetycznymi londyńskimi refrenami. Odjechałem. Fairytale to żarcik z fanów ponurych post-joydivisionowskich epigonów. Grobowy głos Piotra Mazurka, nachalnie taneczny rytm i rzężąca gitara dają niezłego kopa. Szkoda, że nie poszli na całość i nie zmasakrowali końcówki tak naprawdę i do szczętu. Mam wrażenie, że stać ich na to. Za to w ramach tzw. puszczania oka, w epilogu zapodają zadzierzystą solóweczkę, której nie powstydziliby się Mitch&Mitch. Łobuz to również dobrze znany numer – i na płycie wypada bardzo solidnie, nasączony elektroniką, z fruwającymi stylowymi klawiszami. Chciałbym jest chyba najdziwniejszym nagraniem w zestawie (pomijając to ostatnie do usunięcia). Mamy tu mocny bit, agresywny wokal, dużo hałaśliwej, hip-hopowej syntetyki, a do tego potężną sekcję dętą! Robi to naprawdę duże wrażenie, zwłaszcza finał z szalejącymi dęciakami. Nowy Orlean kłania się breakbeatowi – takie mamy zwariowane czasy.

Bomba atomowa. Czy jest jeszcze ktoś, kto nie zna tej piosenki? Jeśli tak, to w skrócie: charcząca gitara na wstępie, śliczniutki popowy motyw w środku z wokalami a la Mysłowice, połamane dźwięki w końcówce i kontrolowane sprzężenie na finał. Ładne, słodkie, niepokorne. Taki pop dla dewiantów (którymi wszyscy tu jesteśmy). Sensownie zamyka płytę znowu klasycznie taneczna Ściera, z bardzo fajnym refrenem, klaskaniem i kawałkiem wokalnym, który strasznie mi się kojarzy ze Ścianką.

Szkoda, że z numerem dziesiątym jest ten kuriozalny Kapitan Skała, utrzymany w dansingowym, pseudojazzowym klimacie. Takie rzeczy to niech sobie gra Maleńczuk, a nie taki zespół jak Kolorofon!

O tekstach się nie wypowiadam, bo raz, że wokale są bardzo schowane i czasem po prostu trudno zrozumieć, co śpiewa Mazurek, a dwa, że są na tak wysokim poziomie abstrakcji, że każdy zinterpretuje je inaczej. Bywają całkiem zabawne, ale dociec o co w nich chodzi będzie trudno.

Dali radę? Dali. Płyta mogłaby brzmieć trochę lepiej, ale i tak dostarczyła mi mnóstwo frajdy. Dobrej zabawy i wam. [m]

Żeby podtrzymać szampański nastrój Funktime:




Strona zespołu:
http://www.myspace.com/kolorofon

7 komentarzy:

  1. Dla mnie to miałka, kiepska kapela, a kapitan skała to poprostu tragedia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zespól Kolorofon złym nie jest, ale
    okładka to jest megaobciachowa.
    No po prostu de mono/papa dance/carpe diem. Jakbym nie znał muzyki i w sklepie coś takiego zobaczył to bym obszedł szerokim łukiem.
    Mam nadzieję że ten artwork to celowa prowokacja.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten Funktime brzmi w zwrotce jak TCIOF a refrenie jak stare Bloc Party. Czyli chyba dobrze jednak nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  4. po ktp skala slychac, ze chlopaki chyba posuwaja w simsy...

    OdpowiedzUsuń
  5. a z tymi simsami to nie kumam...

    OdpowiedzUsuń
  6. Fanów indie i alternative zapraszam na forum:

    http://forum.rocknijsie.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. a nie slyszales soundtracku bossa novego do simsow?

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni