9 lutego 2012

Ostatki 2011: NeLL, Black Glass, Skala Collective, Ania Rusowicz, Lord Stereo, Jacaszek


I kolejna pula płyt, które nie załapały się na regularne “duże” recenzje. Klimaty różniaste, dla każdego coś miłego.


NeLL: Dogs And Horses (Megatotal)


Nie jest łatwo się przekonać do drugiej płyty NeLL. Nie ma niej przebojów, próżno szukać wyrazistych refrenów znanych z White Noise Zone. Na Dogs and Horses przeważają czarne barwy. To pesymistyczny album. Już pobieżna lektura tekstów przygnębia. Na dzień dobry chorzowianie aplikują nam dawkę barbituranów, alkoholu i wręczają torbę na wymioty. Ale to tylko preludiom do bardziej mrocznych rzeczy. Dead horse my frinend/ What did the doctors tell you?/ You should go to rehab/ Those pills won't tell you. Nie ma również happy endu. Bring in the good stuff/ White is my favourite color... Za którymś odsłuchem zamysły muzyków zażerają. Wokal Bartka Księżyka jest pełen nieoczywistych niuansów, a zespół sypie ulotnymi dźwiękami jak z rękawa. Podoba mi się, jak muzycy „trwonią” pomysły. Gitarowe zagrywki rodzą się i giną spalając się w parę sekund niczym stara gazeta nad ogniskiem, oszczędnie dawkowana elektronika umiejętnie podkreśla klimat, a bas w ciągu jednego utworu gładko skacze pomiędzy pierwszym a drugim planem. Są tu bezbarwne kompozycje (Sailing Off The Amsterdam, Desire Over the Wire), ale większość jest dobrych.

Plusy: neurotyczna ballada z kapitalnymi chórkami 6 A.M., energetyczny Counterpoint Within, utrzymany w klimacie Roya Orbisona Dead Horse My Friend oraz przejmujące i kapitalnie zaśpiewane Desolation. Z wad - wszystkie teksty po angielsku (Księżyk pokazał, że umie śpiewać dobrze po polsku, ale ta płyta miała być skierowana na anglosaski rynek). Album brzmi „twardo”, aż się prosi w niektórych momentach o zmiękczające dźwięki gitary akustycznej.



Strona zespołu: http://www.nell.art.pl


Black Glass: Holy Rain (Ahead Records)


Gdyby przyznawano nagrody za najbardziej chybione pomysły mające na celu wypromowanie płyty, pierwsze miejsce przyznano by Black Glass. Na okładce postrach fryzjerów kojarzący się z cyklem horrorów The Ring. Tytuły utworów również znamienne. Suffering. Silent Wounds. Dry Roses. Wokale i teksty: Mirrorman, Idden i Lolitha. Czy ktoś uwierzy, że Black Glass to ciepły i wyciszający trip-hop, a nie wrzaskliwy emo-gotyk? Naprawdę! Mimo że stylistycznie to również dark ambient, mroku tu niewiele. Dużo więcej odprężającego letniego zmierzchu. Ale to nie koniec nietrafionych decyzji. Holy Rain to dwupłytowe wydawnictwo trwające łącznie... ponad dwie godziny. Rozumiem, są płodni, ale taka ilość muzyki trąci także megalomanią. Szczególnie, że żadna kompozycja nie zapada w ucho i ciężko z tak pokaźnej ilości materiału wychwycić coś reprezentacyjnego. Z albumu można sobie losowo wykroić 50-minutowy set i posłuchać z przyjemnością, ale dwie godziny... Sory, nie tym razem.



Strona zespołu: http://www.blackglass.pl


Skala Collective: Black Constellation (Clinical Archive)


Rok temu w Ostatkach opisywaliśmy płytę Perryferya wydaną pod szyldem Skala. Od tamtego czasu skład zespołu mocno się rozrósł i piąte wydawnictwo Black Constellation sygnowane jest już „upgrade'owaną” nazwą. Obecność nowych osób mocno poszerzyła zakres muzycznych poszukiwań - nowy album jest swoistym przeglądem wypadkowych zainteresowań członków kolektywu. Słychać znane z poprzednich wydawnictw „rocki”: post kraut i space, teraz dochodzą elementy free jazzu, ambientu, a nawet industrialu. Każda z dziewięciu kompozycji to trochę inna szufladka. Niestety ta wielokierunkowość trochę psuje całościowy odbiór. Black Constellation nie jest tak dobrą płytą jak Perryferya, brakuje jej spójności, wspólnego mianownika dla wszystkich kompozycji. To wciąż ciekawe formalne eksperymenty, ale powodują niepotrzebne rozmycie. I niech zespół nie idzie w stronę Sunday. Z taką topornością Skali nie do twarzy. Proszę za to o więcej takich cudeniek, jak We Will Journey.



Strona zespołu: http://www.skalacollective.blogspot.com

Do pobrania w naszym dziale download.


Ania Rusowicz: Mój big-bit (Universal Music Polska)


Ania Rusowicz to córka Ady Rusowicz, jednej z ikon polskiego bitbitu. Dziewczyna postanowiła w ramach hołdu dla tragicznie zmarłej matki odkurzyć jej zapomniane piosenki, jak również te z repertuaru Niebiesko-Czarnych. Efekt jest co najmniej zaskakujący. Patrząc przez pryzmat dzisiejszych kanonów głosowych, wokal Anny może irytować (w Stróżach świateł to bardziej wycie niż śpiew). Dziś nikt tak nie śpiewa, nikt tak nie układa linii wokalnych ani nie eksponuje specyficznego frazownia. Ale tak się śpiewało w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Jednak największe wrażenie wywarli na mnie instrumentaliści. Dźwięki na płycie to nie unowocześnione wariacje na okołoklęczonową modłę, tylko rasowy, staroświecki bigbit pozbawiony późniejszych naleciałości, jedynie zabarwiony miejscami delikatnym kraut rockiem. Dzisiejsze możliwości realizacyjne nic nie odjęły muzyce, mam wrażenie, że na nagranie płyty specjalnie teleportowano wehikułem czasu ówczesnych muzyków. Na płycie nie znalazłem żadnego pasującego mi przeboju (choć wyróżniłbym Chciałabym), ale paradoksalnie Mój big-bit wnosi do revivalu polskiej piosenki więcej niż wydawnictwa nagrane specjalnie w tym celu.

Strona artystki: http://aniarusowicz.com.pl


Lord Stereo: Lord Stereo EP (Mustache Ministry)


Mam problem z wydawnictwami takimi jak debiutancka płytka Lord Stereo. Jest w tej kapeli wszystko, co lubię w muzyce. Wyszczekany, pozytywnie zblazowany wokalista, surówka, kopiący zadki czad i mało ograne inspiracje. Zespół bezczelnie miesza stonerowe riffy z organami ukradzionymi technicznym Deep Purple. Punkowe korzenie The Stooges zderza z heavymetalowymi riffami. I nie ma w tym nic wymęczonego, wysilonego czy wrzuconego na siłę. Ale jednak... kompozycje Lordów nie są „catchy”. I ciężko mi uzasadnić swoją tezę. Po prostu jakoś nie ciągnie mnie do ponownego załączenia EP-ki. Jedyny utwór, który mi podszedł, to Psionic Traveller. Czai się w nim podskórny groove. Ale to za trochę mało...




Jacaszek: Glimmer (Ghostly International)


Michał Jacaszek albumem Treny wprowadził ambient pod przysłowiowe strzechy. I gdy chciał odpocząć od bardziej złożonych form, na Pentral zaszył się w murach kościoła wracając do pohukiwania. Okazało się, że nikt takiego Jacaszka nie chce. Glimmer stanowi udany powrót do wyraźnych „melodii” i konstrukcji zrozumiałych dla przeciętnego Kowalskiego muzyki alternatywnej. Czterdzieści dwie minuty nowych dźwięków to barokowa posągowość i dbałość o szczegóły. Tym razem elektroniczne jacaszkowe mrówki dzielą palmę pierwszeństwa z metalofonem, klarnetem i klawesynem. Mariaż cyfrowych żyjątek z klasycznym instrumentarium to przykład idealnej synergii. Rozpadowi jednego towarzyszą solidne postawy drugiej strony. O płycie mówi wszystko już pierwsza kompozycja, Goldengrove, w którym duszna elektronika jest równoważona przez uspokajające dźwięki klawesynu. Pozostałe utwory to eksploracja wszelkich możliwych połączeń, symbioz i współzależności. Odkrywa się je z szeroko otwartymi oczami. Jacaszek na swoim poletku znów nie ma sobie równych!

Strona artysty: http://www.jacaszek.com

Słuchał: [avatar]

2 komentarze:

  1. w każdym razie fajne zestawienie płyt. A czy Jacaszek jest catchy?

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem, że to stary wpis ale jestem przekonana że Księżyk nie ma na imię Rafał tylko Bartosz

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni