17 czerwca 2012

Maki i Chłopaki: Dni Mrozów (Thin Man Records, 2012)


Pięć lat temu wywołali sensację trzema prostymi piosenkami na gitarę, bas i perkusję. Byli w awangardzie fali przywracającej do łask polską piosenkę. Teraz, po dwunastu latach od założenia pierwszego składu, wydają swoją pierwszą płytę.

Płytę, którą można uznać za dokument. Zapis życia w małym miasteczku po prawej stronie Wisły. Relację ze zmagań z oporną materią prowincjonalnego zespołu rockowego. Rozliczenie życia, które nie okazało się wcale takie piękne jak reklamowała telewizja. Rzecz w tym, że Dni Mrozów przyszły za późno i są dziś równie ekscytujące jak film o pingwinach: parę razy się uśmiechniesz, może ze dwa wzruszysz, ale generalnie ani cię to ziębi, ani grzeje. Bo w międzyczasie mieliśmy już Nerwowe Wakacje, Afro Kolektyw, MKL, a nawet Anię Rusowicz. I zasadniczo trochę się nam już te bigbitowo-rockowe dźwięki przejadły.

Okej, nie chcę wprowadzać kwaśnej atmosfery, opisuję po prostu swoje wrażenia, gdy po raz pierwszy (i trzeci, i piąty) włożyłem płytę do odtwarzacza. No fajne te piosenki. O, są Albatrosy, są Glany i jakieś nowe kawałki. No tak, wpadają w ucho. A teksty oczywiście w dechę. Ale wiecie co? Po tych ośmiu razach już mi się do Dni Mrozów nie chciało wracać. Również dlatego, że Marcin Biernat opowiedział o swoich tekstach wszystko w jednym z numerów Machiny. I już nie musiałem się zastanawiać, co to za knajpa ten „Złoty Lew”, albo dajmy na to - „U Jerzyka”. I o co chodzi z tym łapaniem zasięgu i które to są te zespoły z Księżyca. A takie było pole do interpretacji, bo przecież teksty lidera tak pełne są kluczy i wytrychów, że aż się chce je wypróbowywać w różnych zamkach. Ale uwaga! Mimo zepsutej przyjemności, nadal uważam, że te liryki są mistrzostwem!

Pomarudziłem, pokręciłem nosem. Jest jednak szansa, że coś z tej płyty w głowie zostanie i za parę miesięcy znowu po nią sięgnę, na świeżo, gdy fala już przejdzie i znów będziemy wszyscy słuchać jakiejś połamanej elektroniki czy kolejnej odmiany muzyki tanecznej. Z płyty najbardziej podobają mi się nie stare hity (Albatrosy wolę w wersji z 2007), ale te napisane przez zespół najpóźniej. Cash bawiący się miarowym rytmem do podrygiwania, a to swawolnie rozpędzający do ciężarówkowego country. Barman z końcówką będącą hołdem dla zespołu dEUS (Biernat w Machinie wspomina o In A Bar Under Sea, ale gitarowe solo jako żywo kojarzy się z zakończeniem Instant Street z płyty The Ideal Crash; nawiasem mówiąc przejawem prawdziwego geniuszu tego bandu). Świetnie wypada wieńcząca album Optymistka z rozbrajającym: Uwierz, że Mak chce być na tak/ I złej wibracji pokazać fuck/ Uwierz, że Mak już nie chce być smutny/ Jak nieilustrowane wydanie Kamasutry. Wspominałem, że teksty są the best? Aha, wspominałem.

Nie odbierajcie tej recenzji zbyt negatywnie. Po prostu chwilowo jestem znudzony muzyką ze ściany wschodniej – odkryła już przede mną wszystkie karty, obnażyła zalety i wady. Chwilowo mnie to nie kręci, ale jestem przekonany, że znalazła swoje miejsce w sercach wielu fanów polskiej muzyki. Jak nam będzie źle, to sięgniemy i po 2:1 dla dziewczyn, i po Dni Mrozów. [m]

PS. Właściwie to dziś jest źle, bardzo źle. Czas się trochę poużalać nad sobą.


Strona zespołu: http://www.facebook.com/pages/Maki-i-Ch%C5%82opaki/320052904212

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni