8 lutego 2014

George Dorn Screams: Ostatni dzień EP (wyd. własne, 2014)


Dobry tekst służy piosence albo przynajmniej jej nie szkodzi.

Za to znakomity tekst może zupełnie odmienić jej los – przyciągnąć słuchacza, zaciekawić, zdumieć, wzruszyć, sprowokować... i zapewnić sobie dłuższą obecność w jego pamięci, a czasem i historii muzyki. To cenna właściwość, biorąc pod uwagę jak wiele nie najgorszych melodii opatrzonych banalnym tekstem przelatuje nam przez głowę szybciej niż kończy się weekend.

Słuchacze cenią dobry tekst, czego dowodem jest niesłabnący od lat status Kasi Nosowskiej, Marcina Świetlickiego czy Kazika Staszewskiego, którym spokojnie można by przyznać honorowy tytuł tekściarzy zasłużonych. Wyniki niedawno przeprowadzonego przez portal Wyborcza.pl plebiscytu na najlepszy polski utwór XXI wieku wygrała Twoja generacja Pidżamy Porno opatrzona prowokującym tekstem Grabaża, który, w ocenie głosujących, był głosem ówczesnego pokolenia. Wysoko uplasowały się też Cool Kids of Death, Lao Che i Maria Peszek, a organizatorzy ujawnili, że w przypadku tych konkretnych wykonawców to właśnie tekst w dużej mierze decydował o wyborze głosujących. Jak to wszystko się ma do najnowszego wydawnictwa George Dorn Screams Ostatni dzień?  George na nowej EP-ce nie krzyczy, a mimo to nie sposób nie zwrócić uwagi na jego wypowiedź.

Już pierwsze sekundy otwierającego minialbum utworu Sam pośród miasta zaskakują, rozbrzmiewając odkurzoną ze starych czarno-białych filmów lekką, wodewilową melodią. Melodia ta szybko jednak urywa się, a z odmętu zamaszystych gitarowych pasaży na powierzchnię przedostaje się delikatny, miejscami surowo beznamiętny wokal: Szlachetny rubin w butelce świat przebarwia i zmienia. Wystarczy nim tylko przesłonić pole widzenia. Jest coś boleśnie kłującego w serce, kiedy na tle rozedrganych gitar wokalistka, Magda Powalisz, snuje opowieść społecznego klaustrofoba, uwięzionego pomiędzy pragnieniem bliskości a poczuciem wyobcowania, które nieustannie potęgują potrzebę szybkiego znieczulenia.

Największym zaskoczeniem jest niewątpliwie to, że Magda śpiewa po polsku. Autorką wszystkich tekstów na płycie jest młoda bydgoska pisarka – Emilia Walczak. W jednej z przeprowadzonych niedawno rozmów radiowych towarzyszących promocji EP-ki, Powalisz przyznała, że już od dłuższego czasu nęciła ją myśl śpiewania po polsku, nie realizowała jednak tego pomysłu, obawiając się, że ma zbyt skromny arsenał literacki, a wiadomo, nie każdy jest w stanie rodzimy język rozstawiać po wersach z wdziękiem Jacka Cygana. Dopiero zapoznanie się z nietypowymi tekstami Walczak ostatecznie przekonało ją do tego pomysłu. Warto zresztą wspomnieć, że pierwsze próby śpiewania w języku ojczystym wokalistka podjęła już podczas gościnnych występów na albumach zaprzyjaźnionych bydgoskich formacji Variete i Brda. Trzeba przyznać, że jest to słuszna decyzja. Niejednoznaczne, erudycyjne teksty Walczak doskonale uzupełniły kompozycje zespołu i dobrze wpasowały się w charakterystyczny, niepokojący klimat GDS, przynosząc znakomitą fuzję muzyki i liryki.

Druga kompozycja na płycie, Koniec nocy, utrzymana jest w energicznym, marszowym tempie. W takt bębnów i basu wybijających rytm paradnych werbli toczy się walka na kilku płaszczyznach: ta odwieczna – z systemem i ta bardziej intymna –  z osobistymi paranojami i lękami oraz demonami własnego związku: W ręku tulipan błyska jak flesz. Płoną policzki serce i krew. Miejsce na ziemi to nieśpiesznie rozwijająca się opowieść o poturbowanych emocjonalnie wrażliwcach szukających zapomnienia w knajpach, snujących marzenia o niemożliwych miłościach i planach, w zrealizowaniu których przeszkadza im niemoc wyjścia poza własne obawy i ograniczenia: Goście gotują się w wełnianych swetrach i ciągle mówią, że coś ich gryzie i chcieliby gdzie indziej mieszkać. Leniwy bas i spokojne bębny pewnie prowadzą ścieżkami nastrojowego shoegaze, bezpiecznie i do końca, mimo zrywającej się obok gitarowej zawieruchy.

Na pierwszy singiel promujący album wybrany został 8 dzień tygodnia, w tytule nawiązujący do jednego z opowiadań Marka Hłaski lub też filmu Aleksandra Forda. W tekście pojawia się także motyw siedmiu życzeń, które mogą kojarzyć się z popularnym w latach 80. serialem TV. Dodatkowo myli tropy i nie ułatwia poszukiwania klucza interpretacyjnego zabieg nałożenia na siebie dwóch warstw wokalu, który tworzy wrażenie dystansu i sprawia, że wydaje się, iż ostatnie wersy utworu jeden głos śpiewa: Masz siedem życzeń, zamiast dziewięciu jedno życie i łapy dwie, wciąż możesz wygrać je, drugi zaś komunikuje (...) wciąż możesz wybrać źle.

Swobodna żonglerka metaforyką, odniesieniami i obrazami popkultury osiąga punkt kulminacyjny w ostatnich utworach: Pętli oraz zamykającym album Ostatnim dniu lata. Oprócz Hłaski na afisz wywołani zostają także brytyjscy prekursorzy rocka gotyckiego i węgierski aktor wcielający się niegdyś w postać wampira w jednej z pierwszych adaptacji Drakuli: Na oczach i uszach mam Bauhaus. A Bela Lugosi nie żyje. Jest też ukłon w stronę dwóch solenizantów – Kandyda i Jonasza, pechowo obchodzących imieniny w ostatni dzień lata.

Warstwa liryczna jest niewątpliwie atutem tego albumu. Za zasłoną precyzyjnie utkanych tekstów, skrzących się bogactwem kontekstów i językowych zawijasów, ukryty jest zmyślny obraz schizofrenicznej rzeczywistości. Odniesienia tworzą niejednoznaczną mozaikę znaczeń, od kolorytu której może na pierwszy rzut oka zaszumieć w głowie. Ten kolaż znaczeń odbija się w zwierciadle obecnych czasów, z jednej strony przytłaczających nadmiarem informacji, z drugiej umożliwiających zebranie wiedzy pozwalającej na swobodną interpretację. Jak trafnie spuentowała to Annie Clark z St.Vincent, z którą blisko współpracuje muzyk i producent John Congleton odpowiedzialny również za brzmienie płyty O’Malley’s Bar George Dorn Screams: If you say it is, then I guess it is / What you say it is (...).

Zauważalną zmianą na tym albumie jest też podejście do budowy utworu, wyraźnie jest przesunięcie z rozbudowanych, ambientowych kompozycji ku bardziej zwartej strukturze zwrotka-refren, co może być podyktowane formą tekstu. Spokojny wokal Magdy Powalisz z dbałością osadza frapujące wersy w rytmie wyznaczanym przez muzyczne podkłady, które są doskonale dopasowane do ich tematyki i nastroju.

Być może dotychczas George uchodził głownie za ponuraka ze skłonnościami do melancholijnych melodii, ale nowa odsłona zespołu ujawniła, że to przede wszystkim wrażliwy gość, błyskotliwy erudyta i miłośnik starych filmów, zręcznie ozdabiający chropowate ściany dźwięków melodyjnym wokalem i zgrabnymi refrenami. [Ewa Zdunek]


4 komentarze:

  1. george dorn screams jest fajnym zespolem ale moglby byc zajebistym zespolem gdyby posluchal wiecej slowdive i cocteu twins.. http://www.youtube.com/watch?v=HoXA2M8rAsg... plus za tekst po polsku

    OdpowiedzUsuń
  2. myślę, że mają dobre wzorce, z Cocteau Twins włącznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To może być przełomowa chwila dla Geroge'ów. Muzycznie mają dobre wzorce, tekstowo - podnieśli wysoko poprzeczkę.
    No i ciekawe, że ktoś tak dużo uwagi poświęcił tekstom na tej płycie.

    OdpowiedzUsuń
  4. no pewnie i maja ale mi chodzi o kwestie produkcyjna i brzmieniowa ich muzyki.. mogliby sie troszeczke bardziej do nich upodobnic zeby to brzmialo pelniej i bardziej ekscytujaco!

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni