28 lutego 2014

Blindead: Absence (Mystic, 2013)


Jakiś czas temu, analizując ostatni album Obscure Sphinx, zastanawiałem się nad problemem, który prędzej czy później dotyka każdy zespół parający się post metalem. Kiedy bowiem stworzy się już płytę idealną, monumentalną i monolityczną, a jednocześnie nagraną według najlepszych gatunkowych kanonów, to cóż można zrobić potem? Jaką muzykę skomponować i dokąd uciec, tak aby nie oderwać się od swoich korzeni? Jak poszerzyć wąskie ramy gatunkowe tej muzyki? Blindead, najważniejszy spośród tych zespołów na polskiej scenie, udziela odpowiedzi na te pytania.

Absence to czwarty krążek Pomorzan, a zarazem pierwszy nagrany z nowym basistą, Włochem Matteo Bassolim. Jego udział przy niezwykłym przeobrażeniu, jakie stało się udziałem Blindead, był istotny, ale jednak nie kluczowy. Najważniejsza była świadomość rozwoju, która skłoniła doświadczonych muzyków do intrygującej stylistycznej wolty. Zespół ma już za sobą swój post-metalowy monument (płyta Autoscopia z 2008 r.) oraz flirt z innymi gałęziami sztuki (płyta Affliction z 2010 r.). Pewna formuła wyczerpała się jednak, a drogą wyjścia okazało się otwarcie na progresywny rock oraz ambient. W tak klimatycznej odmianie mielonki, jaką tu opisuję jest to wybór dość oczywisty, lecz jedynie pozornie. Recenzowany materiał z uporem nie pozwala się bowiem sklasyfikować, a sam zespół nie zatracił głównych wyznaczników własnego stylu. Prawdziwe wyzwanie dla ciekawskiego słuchacza.

Blindead niemal zrezygnowali z komponowania miarowych, posępnych riffów, które wszak są solą stylistyki wypracowanej przez praojców z Neurosis. Takich transowych średniotempowców znajdziemy na płycie bardzo niewiele. Panowie postawili za to na koronkowe melodie gitar i klawiszy oraz lekkie przyspieszenie tempa, co pozwoliło zachować efekt transu, tak ważny na poprzednich płytach. Struktura utworów pozostała nadal otwarta i nie sposób jest wyróżnić tu jakiekolwiek zwrotki czy refreny. Osobną kwestią są też linie wokalne tworzone przez Nicka. Niemal zupełnie porzucił on krzyk na rzecz bardzo zróżnicowanego, czystego śpiewu i trzeba przyznać, że przeszedł samego siebie. Wiele jego fraz wywołuje po prostu ciary na plecach miłośnika dobrego tenoru. Do tego na płycie udziela się także Matteo, który uzupełnił głos Nicka o swoją bardzo subtelną barwę.

Absence zachowuje dużą stylistyczną spójność pomimo sporego zróżnicowania poszczególnych kawałków. Trafiają się tu ciężkie metalowe strzały, takie jak S1 czy C7 (uzupełnione rewelacyjnym solo na saksofonie), oraz delikatniejsze, niemalże akustycznie, kruche utwory. Tu wyróżnić należy szczególnie N4, ale także A3. Jest również monumentalna kompozycja tytułowa skonstruowana na starej, postmetalowej zasadzie lekko-ciężko. Całość okraszona została gościnnym udziałem kilku instrumentalistów, w tym skrzypków, saksofonisty, a nawet harfisty. Brzmieniowo uzupełniają płytę ambientowe przerywniki, spinające poszczególne kompozycje w jednolitą całość. Ponad tym wszystkim najważniejszym spoiwem jest warstwa liryczna.

Album opowiada dość złożoną historię napisaną przez Nicka, która powiązana jest z wątkiem śmierci oraz powracania zza grobu w celu dopilnowania spraw niedokończonych za życia. Symboliczne tytuły utworów oznaczają kwartały na cmentarzu, gdzie leżą bohaterowie poszczególnych opowieści. Jednocześnie każda kompozycja symbolizuje jedno z wielu opuszczonych miast na kuli ziemskiej - tak zwanych ghost towns. Ponadto numery utworów, w połączeniu z mapą zawartą we wkładce, tworzą alternatywny tytuł płyty. Same teksty są mocno nacechowane emocjonalnie, stąd nie dziwi tak intensywna ich interpretacja w wykonaniu Nicka i Matteo. Wisienką na torcie pozostaje piosenka finałowa, która kompletnie odwraca sens całej opisywanej historii. Bardzo to skomplikowane, acz, co muszę przyznać, zupełnie pozbawione kiczu. W tak wyświechtanej tematyce jak śmierć jest to spore osiągnięcie.

Pomimo początkowych obaw muzyków, płyta Absence została przyjęta bardzo przychylnie. Docenili ją dotychczasowi fani, pozwoliła też grupie dotrzeć do zupełnie nowych słuchaczy. O sukcesie zadecydowała przede wszystkim spójność, chęć zachowania ciągłości ze starszym materiałem, a także jakość stworzonej muzyki. Piękna i intensywna opowieść, jaką nagrali Blindead pozwala się zachwycić nawet tym, którzy na ciężarowe granie patrzą z niechęcią. Chyba właśnie dlatego ta płyta jest tak dobra. [zeno]



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni