Tym razem Inne Granie zaskoczyło nie tylko wyższą ceną
biletów (7 zł), ale i występem zagranicznego gościa.
Niestety nie był to debiut marzeń – niemiecki singer/songwriter Oliver Hasse ma wprawdzie na koncie bodaj dwie płyty, ale na scenie Chorzowskiego Centrum Kultury zaprezentował się mizernie. Czy to trema, czy po prostu brak obycia koncertowego sprawiły, że występ (na szczęście dość krótki) nie był w stanie mnie zaciekawić. Ani dość przeciętne kompozycje na gitarę akustyczną, czasem dopalaną przesterem, ani rozwlekłe i nudne opowieści z życia artysty nie miały ani uroku, ani charyzmy, której po prostu Oliverowi brak. Przynajmniej w przypadku tego koncertu jej nie zauważyłem.
Elektryczność zaczęła trzaskać w powietrzu, gdy na scenie
pojawił się Max Bravura, czyli Maciej Wachowiak – do tej pory tworzący
solo na gitarę i komputer śląski artysta pojawił się wraz z pełnoprawnym
zespołem. Występ stał jednak pod znakiem problemów technicznych lidera, który w
chwilach całkowitej bezradności, po wielokrotnych próbach uruchomienia
gitarowych efektów, po prostu przestawał grać i łapał za mikrofon. Pod koniec
dał wyraz swojej frustracji, opuszczając szybko scenę ze słowami pełnymi
ironii, że świetnie się mu grało, co prowadzący koncert Marcin Babko skwitował
słowami: „To był Max i jego brawura”. Punkt dla Marcina.
Mimo tych problemów występ był niezły. Bardzo intensywne,
jazgotliwe pozbawione refrenów piosenki oraz mocny, intrygujący barwą i sposobem
wymowy niektórych zgłosek wokal Bravury dały efekt co najmniej obiecujący.
Kilka numerów dosłownie wgniotło mnie w fotel.
Liczę, że szykowana już zespołowo debiutancka płyta zrobi to
samo. No i że basistka na koncertach wyjdzie trochę bliżej publiczności i się
do niej uśmiechnie.
Gwiazdą wieczoru był zespół Ms. No One – w tym
przypadku jako kwartet bez Sławka Bardadyna, który odpowiada za elektronikę.
Ale poradzili sobie! Wyrazy uznania za brzmienie – to jest w pełni zawodowy
zespół, który nie tylko nie popełnia żadnych błędów, ale ma dopracowany
drobiazgowo każdy element swojego występu. Nasuwa mi się skojarzenie z
Mikromusic, którzy to również pokazali, co znaczy profesjonalizm nawet w marnie
nagłośnionej sali.
Z racji braku klawiszowca Ms. No One wypadli nieco bardziej
surowo niż zwykle, ale to nie odebrało występowi magii. Osiedla i Virginia
z Backseat Stories, zagrane na początek, porażały precyzją i energią
(zwłaszcza ta druga piosenka z niemal punkowa częścią). Potem zespół
kilkakrotnie sięgnął po utwory z pierwszej płyty, zagrał też cover jednej z
ulubionych wokalistek Joanny Piwowar-Antosiewicz, Tall Bodies Chelsea
Wolfe, by zakończyć Kaszubami wykonanymi już na bis.
Zespół był w świetnej formie – Joanna śpiewała bez
najmniejszego wysiłku najtrudniejsze partie, sekcja zaskakiwała mocą i
kreatywnością (precyzja Adama Antosiewicza na basie i szaleństwa Łukasza Gocala
za bębnami!), a odloty gitarzysty Krzysztofa Kurka przyprawiały o zawrót głowy.
Jeszcze raz podkreślę słowo „profesjonalizm”. Tak powinny
brzmieć zespoły, które chcą coś osiągnąć. Tu nie ma miejsca na olewanie
publiczności i kompromisy artystyczne. Ludzie to docenią, wierzcie mi.
Tekst, zdjęcia i wideo [m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz