26 lutego 2014
Sowa: Sowa EP (Wytwórnia Krajowa, 2013)
Dobry producent muzyki elektronicznej jest jak robot, który chce znaleźć własną duszę. Aby to uczynić, eksploruje dziką naturę wewnątrz swoich własnych mechanicznych trybów. Czasami te poszukiwania kończą się sukcesem.
Kim jest Sowa? Podobno to wykształcony muzykolog, który na wskroś zna elektroniczną twarz Warszawskiej Jesieni. Chodzą słuchy, że gra na gitarze w popularnej alternatywnej formacji. Wiadomo na pewno, że ukrywa się w piaseczyńskich lasach. Mimo to Sowę wcale nie jest tak łatwo znaleźć. Teoretycznie bardzo się wyróżnia, ale w praktyce możemy usłyszeć jedynie jego głos. Jak u prawdziwego nocnego ptaka. I to jest w zasadzie wszystko, co chce nam pokazać. Producentowi udało się zaiste pożenić ogień z wodą. Stworzył pewnego rodzaju promomix, który prezentuje jego możliwości jako autora muzyki elektronicznej. Jednocześnie nagrał spójną opowieść o odkrywaniu przyrody, która otacza go w jego rodzinnej okolicy. Nocnej przyrody dodajmy, niespokojnej i nieoswojonej. Przy tak ogromnym rozstrzale stylistycznym ten „wątek przewodni” staje się klamrą, spinającą twórczość Sowy w jeden spójny organizm.
Czegóż tu nie ma? Zalążki drum’n’basu, rodem z Venetian Snares, w Nocy. Obłąkana burialowska podróż w otwierającym płytę Krzyku. Pourywane melodie konstruowane na wzór Caretakera w Duchach. Samplowany wokal Michała Wiraszki w Echu, czy wreszcie monstrualny Wilk, który pełnymi garściami bierze z najlepszych tradycji dark ambientu. Wszystkie te elementy kotłują się wspólnie na podstawkach ze zgrabnych, nieco połamanych podkładów. Całość frapuje, zdumiewa, a czasem nawet odpycha, bowiem pomimo pozornej taneczności tej muzyki odbiorca ma wrażenie, jakby spotkały się tu dwa światy: mechaniczny i ten pełen dzikiej natury – i oba są nieprzyjazne człowiekowi.
Debiutancka EP-ka Sowy to gra w otwarte karty ze słuchaczem. Autor demonstruje swoje umiejętności, podkreślając własny, producencki sznyt we wszystkich kompozycjach. Rzadko mamy do czynienia z muzyką, która mając niezaprzeczalnie miejski charakter, tak mocno odwołuje się do natury. W rezultacie otrzymujemy album, który nadaje się do analitycznego słuchania z punktu widzenia miłośnika elektroniki, ale także jako tło do podróży nocnym autobusem. Nawet jeśli ta podróż staje się przez to bardzo psychodeliczna. [zeno]
Strona artysty: https://www.facebook.com/SOWADRONE
Autor:
we are from poland
Etykiety:
ambient,
chillwave,
electronic,
EP,
experimental,
glitch,
instrumental
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Mietall Waluś to specyficzna postać. Udało mu się kilka lat temu wstrzelić w rynek całkiem przebojową płytą zespołu Negatyw, wziął udział w ...
-
Pensão Listopad to trio z Wrocławia. Choć nie do końca. Współzałożycielem formacji jest Portugalczyk Joao Teixeira de Sousa. Historia właści...
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Trzeci album The Spouds to dla mnie przełom. Wreszcie chce mi się ich słuchać non stop, bez przerzucania niektórych utworów, wreszcie zap...
-
Co by było, gdyby punk rock wymyślono na długo przed Sex Pistols. Na przykład w międzywojennej Polsce.
-
Stardust Memories porzucają covery i debiutują z autorskim materiałem. To będzie bardzo dobra płyta!
-
Monika Brodka porzuca miałkie piosenki dla kucharek i odważnie rzuca się w otchłań tak zwanego ambitnego popu. Pomagają jej w tym tuzy pols...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz