16 lutego 2014

Ostatki 2013: Kari, Marcelina, MoMo, Gaba Kulka, Dick4Dick, esplín


Ściskamy rok 2013 w krótkich recenzjach. Trochę tych płyt jeszcze zostało!

Kari: Wounds And Bruises (NextPop, 2013)


Nie bardzo rozumiem posunięcie ze skróceniem pseudonimu Kari Amirian do lakonicznej Kari. Kari brzmi tak samo fatalnie jak Amanda, Gosia, Samanta czy Karolina. Czyli kolejna dziewczynka wyprodukowana i sterowana przez mainstreamową wytwórnię. A przecież pop wyścielający czterdzieści dwie minuty Wounds And Bruises jest dokładnym przeciwieństwem tego, co proponują ładnie wyglądające gwiazdeczki jednego sezonu. Kari mocno rozwinęła skrzydła od ciepło przyjętego debiutu Daddy Says I'm Special. Ze swoją ręką do dobrych melodii i otaczając się osłuchanymi muzykami, tym razem zabiera nas - co może na papierze zgrzytać - w przyjemną podróż w kierunku Islandii, ale jednocześnie też... w dorzecze Amazonii.

Czasami Północ przejmuje rolę dominującą (Too Late), czasami w głośników wydobywają się opary boliwijskiej puszczy (I Am Your Echo). Pomiędzy tymi skrajnie odmiennymi klimatami ulokowały się atłasowe kompozycje z pobudzającymi wokalizami pani Amirian, świetną pracą perkusji, wzruszającymi smyczkami i bardzo dobrze wyważonymi proporcjami elektroniczno-organicznymi. Ciężko wyróżnić jakikolwiek utwór, to bardzo równa płyta, o jednolitej formie bez zbędnym wycieczek w nieznane. Fajnie, że powoli Kari zmienia wektory - coraz rzadziej chce się powiedzieć, że artystka przypomina polską panią X, za to  słuchając gdzieś w radio kolejnego skandynawskopodobnego singla buzia uśmiecha się na kształt tryumfu, że jednak nasza Kari „robi to lepiej”.



Strona artystki: https://www.facebook.com/KARI.officialfanpage


Marcelina: Wschody/Zachody (Parlophone Music, 2013)


A co u majorsów słychać ciekawego? Dawne EMI ma w swoim katalogu Marcelinę. To dziewczyna, która wydała płytę za zwycięstwo w konkursie Make More Music zorganizowanym przez Empik. Nie ma się co oszukiwać - debiutancka rzecz była taka sobie. Dziewczyna ma charakterystyczną barwę głosu (żabę w gardle a la Macy Gray) i śpiewała sobie ładne piosenki grając słodko na gitarze. Ale dość szybko zaczęła kombinować. W 2012 roku wyszła EP-ka Znikam - odważniejsza, zdradzające ciągoty ku odważniejszym rozwiązaniom koncepcyjnym.

A co przyniósł album numer dwa? Trochę starego, trochę nowego. Ale Wschodów/Zachodów nie należy dzielić na te dwie kategorie. Niech tym różnicującym czynnikiem będzie wokal. Kiedy dziewczyna bardziej wykorzystuje swoją „żabkę” w sposób dziecięcy, infantylny czy nawet seksowny i mizdrzący się - efekt nie jest najlepszy. Nie maluję się, Xs and Os, Syberserce - to takie pioseneczki, które wlatują jednym uchem i natychmiast wylatują drugim. Ale gdy jej głos trochę się oddala, rozmywa, a sama artystka postanawia wcielić się w rolę eterycznej i niedostępnej rusałki, czynnik intrygujący wzrasta o rząd wielkości. Najbardziej w Łap mnie. Na drugim miejscu walczą o atencję Modlitwa o pszczoły i singlowy duet z Piotrem Roguckim Karmelove (choć nie wiem czy bez niego utwór nie byłby lepszy).

W ostatecznym rozrachunku Wschody/Zachody nie do końca przekonują, choć wyrabiają Marcelinie solidną markę.



Strona artystki: http://marcelinaofficial.com/


MoMo: MoMo (Parlophone Music, 2013)


Pozostańmy w głównym nurcie. Proszę znaleźć w necie jakikolwiek artykuł na temat tego stołecznego zespołu, w którym nie byłoby informacji, ze gra w nim Jacek Perkowski, były gitarzysta T.Love. Ok, na początek do dobry punkt wyjścia, ale na dłuższą metę może zaszkodzić.

Ale wróćmy do płyty. Gdy patrzę na wokalistkę Annę Ołdak, widzę Tracey Horn, głos Everything But The Girl. Może dlatego oczekiwałem po MoMo jakiejś melancholii, szlachetnego smutku? Nic z tego - Ania Ołdak to chłopczyca. A przynajmniej przyszło jej się w taką rolę dziesięć razy wcielić. Nie wiem, ale prawie wszystkie piosenki na płycie brzmią jakby Jan Benedek wciąż pisał dla Muńka. Kobiecości na tym albumie nie ma nawet śladu. Tym bardziej szkoda, że fajnych pop-rockowych piosenek jest zaledwie trzy. Od dzisiaj, Obietnice i Sweet Dream. Pozostałe są od siebie nieodróżnialne. Ot, wesołkowate, średnie tempa ze sztampowym podziałem na zwrotki i refren. Ciężko oczekiwać od pop rocka jakichś uniesień, ale ta płyta byłaby milsza do słuchania, gdyby pozwolono do głosu dochodzić częściej kobiecej części Ani (jak w Milczymy).



Strona zespołu: http://momo.art.pl/


Gaba Kulka: Wersje (Mystic, 2013)


Kobiecości Gabie trudno odmówić. Jak też głosu i wszechstronnych zainteresowań muzycznych. Materiały reklamowe opisują Wersje jako długo oczekiwany premierowy autorski materiał od czasu Rat, Habbit, ale to nie do końca prawda. Owszem, nowych dźwięków jest dużo, ale nowych melodii już niekoniecznie. Dwupłytowe Wersje to takie „na żywo, ale w studio”, zarejestrowane pod czujnym okiem Marcina Borsa. W świetle tego faktu trochę dziwnym wydaje się slogan, że nowe wydawnictwo zawiera m.in. nigdy dotąd nie publikowane aranżacje piosenek z poprzednich albumów. To w końcu album live - mocno odpicowany, ale mimo wszystko stanowiący zapis formy scenicznej zespołu Kulki (stan na luty 2013), więc to naturalny proces, że dawne kompozycje ubiera się w nowe szaty.

Estradowej Kulki słucha się dobrze. Zgrane trio towarzyszących jej muzyków nie ma problemów z nadaniem kompozycji popowej lekkości, jazzowego wyrafinowania i alternatywnego sznytu (świetny, nerwowy Challenger!). Mimo wszystko jednak tęskno mi do premierowych nagrań - piosenek, które pokazałyby, o czym myśli artystka parząc poranną kawę, do linii melodycznych zrodzonych w kolejce do kasy w Tesco i nieoczywistych harmonii, które dopadają podczas mycia talerzy. Dlatego z całej płyty najbardziej zapadają w pamięć covery, ze względu na duży współczynnik „nowego”. Na pierwszym miejscu stawiam Sexy Doll Republiki.



Strona artystki: http://gabakulka.com/


Dick4Dick: 5 (Mystic, 2013)


Dicki wracają. Wracają do starej nazwy, choć wiąże się z tym kolejna zmiana składu. Wrócił perkusista Adam Hryniewiecki, dołączył również, znany z Loco Star, Tomasz Ziętek. „Piątka” przynosi także zmianę kierunku muzycznego. Zespołu już nie jara retro-disco, znane choćby z Love Is Dangerous. Zespół dalej inspiruje się latami 70. i 80. ubiegłego wieku, ale tym razem bardziej kwaśnymi odcieniami owych dekad. Jak elektronika, to podbita francuskim myśleniem, jak gitary, to z echami newromanticowej rewolucji. Falsetowaty wokal Michała Skroka też robi swoje w budowaniu różowej mgły kłębiącej się nad nowym wydawnictwem.

Problem z tym, że premierowe kompozycje, mimo że ciekawie zaaranżowanie, nie kleją się do uszu. Nie, to nie oznacza, że chciałbym żeby cała płyta składała się z takich killerów, jak Uśmiechnięty pies czy Jak żyć. Chciałbym słyszeć, że Dicki poza podjarką nową stylistyką potrafią przemycić dawną dozę ikry. A tej na 5 niewiele. Dlatego też płyta leci sobie z minuty na minutę, które wypełniają profesjonalnie zaaranżowane dźwięki generowane przez profesjonalnych muzyków. Wszystko to fajne, ale na tym stwierdzeniu wypada poprzestać.



Strona zespołu: https://www.facebook.com/DICK4DICK


esplín: Misheard Sighs (wyd. własne, 2013)


Tomek Kaleczyc ukrywający się pod pseudonimem esplín to typowy chłopak z gitarą, który ma ambicje zrobić w Polsce coś dobrego w działce, którą z powodzeniem na świecie eksploruje Bruce Springsteen. Póki co musi się zmagać z realiami młodych polskich muzyków, czyli budżetem. Na Misheard Sighs przeważają ballady zaśpiewane z wyraźnym amerykańskim akcentem, z łkającymi gitarami i garażowym soundem perkusji. Co by tu powiedzieć - Kaleczyc ma swój dobrze określony świat, kilka dobrych melodii w zanadrzu, dodatkowo roztacza ciekawą aurę melancholijnego buntownika.

Szkoda tylko, że lubi przeszarżować wokalnie. Facet potrafi z gardła wydobyć sporo niuansów, jednak zbyt chętnie sięga po post-grounge'owy siłowy śpiew. To każdorazowo gryzie się we wszystkich przypadkach, szczególnie w topornym White. Parę minut dalej jest więcej niż przyzwoite At Ease - bez testosteronu, ale wyróżniające się kluczową dla odbioru albumu naturalnością.

Przed Tomaszem dużo pracy ale myślę że kiedyś nagra swoje Human Touch. Póki co takie Bridges & Walls niebezpiecznie przypomina Koziorożca Edyty Bartosiewicz. Bluesowy wstęp jest niemal identyczny!



Strona artysty: https://www.facebook.com/esplinpl

Przygotował [avatar]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni