Trzynaście
długich lat przyszło nam czekać na powrót blackmetalowych eksperymentatorów z
Lux Occulta. Od 2001 roku, kiedy to pojawiła się płyta Mother And The Enemy, przemysł muzyczny zmienił się nie poznania.
Internet wywrócił zasady rządzące rynkiem muzycznym do góry nogami. Niszowość
stała się nagle modna. Muzycy z Dukli dojrzeli, ale jak widać nie porzucili
marzeń o kontynuacji swojej dźwiękowej podróży. Teraz, gdy w moim odtwarzaczu
obracają się świeżo wydane Kołysanki,
z czystym sumieniem mogę napisać, że krążek ten jest zarówno wielkim
zaskoczeniem, jak i oczywistą kontynuacją wcześniejszych poczynań zespołu. Jak
to możliwe?
Z przyjemnością
stwierdzam, że nie potrafię zdefiniować muzyki zawartej na nowym dziecku
zespołu. Mógłbym szukać skomplikowanie brzmiących definicji, ale pozostawią one
Was w konfuzji i nie powiedzą nic o zawartości Kołysanek. Na pewno nowe brzmienie zespołu znajduje się gdzieś na
skrzyżowaniu ambientu, folku, industrialu i muzyki soundtrackowej, ale gdzie
znajduje się owo skrzyżowanie, wiedzą tylko sami muzycy.
Otwierająca
płytę kompozycja Dymy jest doskonałym
wprowadzeniem do nowej Lux Occulty.
Zaczyna się ona od długiej ambientowej frazy, ozdobionej dźwiękami
akordeonu. Po chwili pojawiają się sample z łemkowskiej pieśni ludowej i
fragmenty monologu z Andromachy Jeana
Racine’a. Dopiero potem słyszymy wyraźny, motoryczny bit, na którym budowana
jest reszta tej przesyconej klawiszami kompozycji. Słyszymy też głos wokalisty,
który zrezygnował z chropawego wrzasku na rzecz ponurych melorecytacji.
Kompozycja płynie swobodnie aż do nagłego finału, naprzemiennie rozwijając i scalając
poszczególne wątki. I taka jest też cała płyta. Płynie nieskrępowanie niczym
rzeka, która spływa powoli ze wzgórz, od czasu do czasu tylko kotłując się w
wirach i na siklawach.
Każdy utwór
czymś się wyróżnia. Samuel wraca do domu
oraz Bieluń i chryzantemy uderzają
znienacka godfleszowym ciężarem. Sen jest lżejszy od powietrza to
niemalże wietrzny ambient, a Bądź
miłościw nawiązuje mocno do muzyki sakralnej. Są to jednak jedynie elementy
spajające w jedną całość album, którego myśl przewodnią stanowi rodzima ziemia -
Podkarpacie. Solą nadającą smak Kołysankom
są teksty Jarosława Szubrychta, wokalisty zespołu. Opisuje w nich krótkie,
przeważnie bardzo smutne historie powiązane z historią jego małej ojczyzny.
Ukryte za subtelnymi metaforami sensy docierają do słuchacza po jakimś czasie.
Na przykład, chwilę zajęło mi zorientowanie się, iż Samuel wraca do domu nawiązuje do historii Samuela Zborowskiego.
Jedynie Dymy w okrutny sposób mówią o
ostatniej wojnie i skomplikowanej etnicznie historii byłej Galicji.
Nad całokształtem
płyty unosi się specyficzna aura. Słyszałem już wielokrotnie, że Kołysanki stanowią muzyczny ekwiwalent
spotkania Wojciecha Smarzowskiego i Davida Lyncha. Być może jest w tym prawda,
ponieważ oprócz smutku i nostalgii dominuje tu dziwaczny surrealizm. Ja jestem
skłonny jednak dać wiarę słowom wokalisty, który w wywiadzie przekonywał, że
jest to album, na który należy patrzeć bardziej sercem niż rozumem. Jeśli tak
jest, to każdy z nas powinien sobie odpowiedzieć na pytanie, co myśli o
muzycznym powrocie Lux Occulty. Ja dałem się wciągnąć w tę historię. Cieszę
się, że ukryte światło zapłonęło na
nowo i czekam na kontynuację. [zeno]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/luxocculta38450
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz