20 sierpnia 2007

Off Festival, Mysłowice 17-18.08.2007

Drugi Off stał się już historią. Jak było? Nieźle. Artur Rojek obiecał trzecią edycję w przyszłym roku. Czyli formuła i miejsce chwyciły. Fajnie, że wreszcie nasz (mój) Śląsk przestanie się kojarzyć tylko z Metalmanią i festiwalem imienia Ryśka Riedla. Szacunek dla nich trzeba mieć, ale już bywać na tych imprezach – niekoniecznie. A na Offie być się musi!

Kilka ogólnych uwag na początek. Według znajomych, którzy zaliczyli pierwszą edycję, w tym roku przyszło znacznie więcej ludzi. Zwłaszcza w sobotę wieczorem tłum kłębił się już w każdym zakamarku parku Słupna. Organizacja – bez większych zastrzeżeń, bardzo sprawna. Samo zagospodarowanie terenu, rozmieszczenie punktów informacyjnych, sklepików czy gastronomii było wzorcowe. Nie brakowało nawet toalet, co zazwyczaj na imprezach masowych stanowi największy problem. Trochę irytował mnie nakaz picia piwa w otoczonym płotem obozie koncentracyjnym, zwanym ogródkiem piwnym, pilnowanym przez grubokarczych panów z agencji Fosa, no ale co zrobić, taki „trynd”, panie. Atmosfera wśród publiczności była bardzo sympatyczna, zero agresji, czysta uprzejmość i życzliwość. Wózki z niemowlakami, rodzice tańczący z dzieciakami na barana, a nawet co odporniejsze na hałas psy – to normalny obrazek festiwalowy. Żadnych burd czy chamstwa nie zauważyłem.

I jeszcze pogoda. W piątek chmury wstrzymywały się do 20, potem zaczął siąpić deszcz. Na szczęście ulewy nie było i ludzie nie przemokli, co pozwoliło we w miarę dobrym humorze oglądać kolejne koncerty. W sobotę pogoda poprawiła się, było słonecznie i bardzo ciepło, nie było więc przeszkód do rozkładania się na trawie i słuchania muzyki w pozycji horyzontalnej.

Rozpiska koncertów została tak ułożona, żeby można było obejrzeć wszystkie koncerty. A więc kiedy na dużej scenie trwał koncert, na scenie leśnej rozgrzewał się już inny wykonawca, a po zakończeniu jednego koncertu zaczynał się następny. To plus, ale i poważny minus: aby upchnąć tak wielu wykonawców, wczesnogodzinne koncerty zostały drastycznie skrócone. Pól godziny dla takich gigantów jak Komety? Nieporozumienie!

Dzień pierwszy: piątek

Rozpocząłem go od występu Lao Che. To był bardzo żywiołowy, punkowy koncert. Najbardziej entuzjastycznie były przyjmowane kawałki z concept-albumu Powstanie Warszawskie, choć pojawiły się też numery z Guseł. Patriotycznie i patetycznie było momentami, ale też ze wspaniałym wykopem.

Legendarna mysłowicka formacja Generał Stillwell stała się podkładem pod pierwsze piwo i dobrze się stało, gdyż dźwięki dobiegające ze sceny leśnej nie odbiegały zbytnio od standardu mysłowickiej sceny britpopowej, reprezentowanej przez Negatyw i Penny Lane. Raczej nudnawo.

Dezerter miał dla siebie 45 minut i wykorzystał je na profesjonalnie odegrany, lecz pozbawiony większego kontaktu z publicznością występ. Zagrali przekrojowo, zgodnie z oczekiwaniami, sięgając też po najstarsze nagrania, jak Panie Komendancie czy Złota polska młodzież. Rzetelna robota solidnych rzemieślników, jednak bez iskry szaleństwa.

Za to tuż po Dezerterze miał miejsce mój koncert dnia, czyli godzinny set Starych Singers. Oprócz słuchania muzyki, świetną zabawą było obserwowanie publiczności nieznającej repertuaru Starych. Po pierwszych trzech kawałkach z Takie jest c’est la vie, czyli ostatniej płyty zespołu z warszawskiej „Prażki”, część ludzi wycofywała się spod sceny z takim wyrazem oczu, jakby przeszli pranie mózgu. Jednak sporo osób reagowało prawidłowo – wybuchami śmiechu - na surrealistyczne teksty Starych i atmosfera była bardzo fajna. Na początku trochę nieprzystępnie, potem Starzy zaczęli grać hity z Rock’a’bubu i Ombreoli i koncert zamienił się w roztańczoną imprezę. Były Jemadzidzi, Karlove Vary, Expander, El Sistema, Seks & Draks & Telefaks, a na koniec hipnotyczna Hola Hombre. Duet Seszka-Macio Moretti potwierdził, że stanowi najlepszą w Polsce sekcję rytmiczną. Robili co chcieli: zwalniali tempo jak na starej płycie, by potem gwałtownie przyśpieszyć, beztrosko rozpirzali w drobny pył kompozycje, łamali rytm – szaleństwo.

Po takiej dawce czystej energii liczyłem na kolejną za sprawą występu Ścianki. Niestety, zespół zagrał hermetyczny, nieprzyjazny i kakofoniczny koncert dla garstki fanów, która była w stanie znieść kilkunastominutowe transy i wibrujące ściany dźwięku. Za mało było piosenek, za dużo intelektualizmu. To był koncert do klubu, a nie na festiwal.

I kolejne wydarzenie dnia. Dla niektórych pewnie dość nieoczekiwanie najlepsze show festiwalu dali Dick4Dick. To była prawdziwa taneczno-punkowo-pornograficzna petarda. Panowie odstawili świetny spektakl, którego kulminacją był taniec na rurze tuż pod dachem sceny (klawiszowiec wlazł tam po konstrukcji zadaszenia) oraz zbiorowy striptiz członków zespołu. Wyglądali jak skrzyżowanie Kraftwerk z Kiss i Chippendalesami. Muzycznie było sporo przebojów z Silver Ballads, zagranych zarówno z komputera, jak i na żywo, z punkowym wykopem, a także kilka starszych utworów i - prawdopodobnie – utwory premierowe, ale trudno to stwierdzić, gdyż na temat piosenek nie było od zespołu żadnych komunikatów. Najlepsze momenty: Pornographic, bardzo żywiołowy i hałaśliwy, Technology – bardzo technologiczny i agresywnie syntetyczny.

Wieczorem występowały gwiazdy zagraniczne. Bardzo dobry występ miał zespół z Norwegii The Low Frequency in Stereo, na który warto zwrócić uwagę, nudny był koncert rzekomej rewelacji z UK Piano Magic, nieco rozczarowali Architecture In Helsinki – ze sceny zalatywało wioską, ale być może taka opinia to wina mojego zmęczenia i późnej pory (grali już po północy).

Dzień drugi: sobota

Na miejscu zameldowałem się tym razem już po dwunastej, by zobaczyć koncert debiutantów Searching For Calm z Sosnowca. To był dobry, szalony występ dobrze zgranego zespołu grającego emo core. Dobre wrażenie robił wokalista posiadający mocny głos o niebanalnej barwie i skaczący po scenie basista. Czadowe kawałki o wpadających w ucho refrenach.

Kolejny zespół wybrany z konkursu (w piątek przegapiłem dwa inne: L.Stadt i George Dorn Screams) to kreowany przez Piotra Stelmacha z Trójki (promował składankę Offensywa 2) na nową gwiazdę polskiego niezależu Hatifnats. Cóż, oprócz charakterystycznego wokalisty, śpiewającego wysokim, niemal kobiecym głosem, nie zachwycili mnie. Muzyka monotonna, raczej do jakichś ponurych tripów niż do skakania w słoneczny, gorący dzień. Niemniej jednak – warto na nich zwrócić uwagę.

Kometom nie dane było nawet dobrze się rozgrzać, a już był koniec koncertu. Jednak ich bezpretensjonalne rockandrollowe przeboje rozruszały publikę, a Lesław starał się zagajać i dowcipkować. Było też „mysłowickie powietrze”, zamiast warszawskiego i garść piosenek z ostatniej przekrojowej płyty Komety 2004-2006, jak Anna jest szpiegiem czy Krzywe nogi. Koncert zamknęła piosenka jeszcze z repertuaru Partii: Światła miasta. Szkoda, że tak krótko!

Potem był radykalnie punkowy koncert 19 Wiosen, które niedawno wydały płytę Pedofil. Można było poczuć się jak na starym Jarocinie, zespół grał melodyjnie, a Marcin Pryt, hołdując punkowym zasadom, nie śpiewał, tylko deklamował i zdzierał gardło głosząc poetycko-polityczne manifesty.

The Complainer dał zabawne, taneczne show, niestety większość dźwięków płynęła z komputera. Nie było żywego zespołu (Wojtek Kucharczyk odgrażał się, że na koncercie zabrzmi zupełnie inaczej), ale pojawili się goście za mikrofonami: mężczyzna, którego nazwiska nie zapamiętałem i urocza Asi Mina, która oprócz wymachiwania grzechotką zagrała też w jednym numerze na gitarze – prawie jak PJ Harvey. Co prawda „prawie” robi różnicę:) Było dużo skakania w rytm tanecznych bitów, rzucanie płytami w publiczność, a Wojtek Kucharczyk wykonał swój popisowy numer, czyli zamianę tiszerta na firmową różową koszulkę z długimi rękawami – w trakcie śpiewania oczywiście!

O.S.T.R.-a z premedytacją opuściłem, a potem były Kobiety z kameralnym, ciepłym i roztańczonym spektaklem. Zagrali sporo nowej płyty Amnestia (był np. świetny Bi Automat i ballada Amor; zabrakło Amnestii i Pink pigułki!), ale też Kaszubskiego szamana i – oczywiście – swój największy przebój Marcello.

Tymon & The Transistors zagrali dobry koncert, chociaż odzywki Tymona wydały mi się nieco zjełczałe. Być może bigos był zepsuty, a może humor popsuło mu agitacyjne wystąpienie europosła Buzka Jerzego i jeszcze jednej pani euro, którzy prawili swe gładkie kazania bezpośrednio przed występem Tranzystorów. Na początku było na serio z nowej płyty Don’t Panic! We’re From Poland (super zabrzmiał utwór tytułowy), potem mniej poważnie za sprawą numerów z Wesela, a na końcu zawędrowaliśmy na chwilę na P.O.L.O.V.I.R.U.S-a, by zaśpiewać z Tymonem Jesienną deprechę i Szatana.

Tymon kończył koncert, a tymczasem pod sceną leśną tłumek skandował już: Cool Kids Of Death. Chłopaki zagrali naprawdę głośno i agresywnie, z mocnym akcentem na elektronikę. Po nowych piosenkach (zagrali trzy premiery) słychać, że właśnie kierunek dancepunkowy będzie tym, w którym pójdą na płycie planowanej na przyszły rok. Zagrali Spaliny, Jedz sól, Hej chłopcze, a na zakończenie – już myślałem, że nie będzie, ale jednak – Butelki z benzyną i kamienie. Dobry, emocjonalny koncert.

Bassistars Orchestra odpuściłem z tych samych względów co O.S.T.R., zajrzałem na Kapelę ze Wsi Warszawa – ciekawa muzyka.

Pogodno sprawiło, że Słupna Park odleciał w kosmos. Dali występ w swoim stylu: wielki zappowsko-szczecińsko-śląski show pełen wygłupów, dyskusji z publicznością, zwariowanych cytatów (był nawet cover Wham!), pozmienianych wersji swoich przebojów. Nie było nic z Opherafolii, za to przekrojowo z wcześniejszych płyt. Zespół udowodnił po raz kolejny, że słowo „piosenka” to dla nich tylko elastyczna ramka, którą można rozciągać w różne strony i wypełniać dowolną treścią w zależności od nastroju. Było czadowo!

Ostatni koncert, jaki zobaczyłem (ale tylko fragment), to występ Nosowskiej, która zagrała na początku głównie piosenki z najnowszej płyty UniSexBlues. Brzmiało to naprawdę świetnie i bardzo energetycznie. Poli D.N.O. rozwaliło punkowym czadem, a dostojny hit electro My Faith Is Stronger Than The Hills dosłownie miażdżył basową ścianą dźwięku. Niestety, w trakcie koncertu musiałem się urwać, nie zobaczyłem więc już ani iLIKETRAiNS (to mnie akurat nie smuci), ani Electrelane (a szkoda) – było już późno, a po dwóch dniach pełnych muzyki trzeba było wreszcie wrócić do domu.

Podsumowując: bardzo udany festiwal. Organizatorzy do perfekcji opanowali sprawy techniczne, dobór wykonawców także był trafiony. Jedyny zgrzyt to zbyt mało czasu na koncerty niektórych naprawdę zasłużonych kapel.

5 komentarzy:

  1. Uprzejmie donoszę, iż podczas festiwalu autor tego bloga zadarł z ochroną próbując NIELEGALNIE spożywać alkohol poza terenem do tego przeznaczonym...

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, myślałem, że autor bloga pierwszy rzuci kamieniem [ o co prosił wokalista Pogodna ] w mysłowicki Off 2007. A tutaj taka muzyczna turystyka... Po prostu przewodnik Pascala po off-Festivalu i okolicach. Najfajniejszy wątek o ewakuacji przed Iliketrains - po prostu cmok-cmok w paluszki :)
    Spodziewałem się, że autor walnie z rusznicy - a tu tak smętnie: zagrały takie kapele, słuchałem takiej muzyki, nie mogłem wyjść poza płotek choć chciałem z tego uczynić moje prywatne manifesto. Ej, jej.
    Ja - jeśli mogę - wspomnę o scenie Machiny, bo tam się pokazał wykonawca chyba najbardziej offowy na tegorocznym Offie tj. "Miszcz Pawarotti a.k.a. Człowiek Widmo a.k.a. Syntetic". Po prostu Kononowicz sceny klubowej - facet ma nieźle nawalone, ale prędzej puszczą w TVP scenę główną i scenę leśną Offu niż tego autentyka :)

    OdpowiedzUsuń
  3. kilka zdjęć: http://becauseweare.blogspot.com/2007/08/3-days-off.html

    koncertu electralane żałuj, architektów też, bo jeżeli to jest wioska to precz z urbanizacja i miastami;p

    OdpowiedzUsuń
  4. Zamiast na CKOD wybrałem się na koncert Patyczaka ("za żarciem") i nie żałuję. Przyszła jakaś setka ludzi, w tym członkowie 19 wiosem i Staruchów. Atmosfera była bardzo piknikowo-harcerska - wszyscy siedzieli na asfalcie przed gościem grającym na rozstrojonej gitarze i wspólnie śpiewali proste piosenki o słodkiej miłości pod rozgwieżdżonym niebem;)

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni