24 stycznia 2010
Bartłomiej Wołyniec: Wirmentacha (AudioTong, 2010)
Idzie nowe: bezkompromisowe, odważne i intrygujące. Jednym z przedstawicieli „nowego” jest Bartłomiej Wołyniec – młody, poszukujący singer/songwriter. Jego debiutancka płyta odrzuca i przyciąga jednocześnie. Odrzuca radykalnym podejściem do kompozycji, przyciąga świetnymi melodiami i fascynującą osobowością artysty. Panie i panowie: Wirmentacha.
Pierwszy kontakt z albumem może być dla niektórych jak zderzenie z betonową ścianą. I Wanna Be od samego początku atakuje brudnym, zniekształconym krzykiem wokalisty i patetyczną partią fortepianu. To trudne przeżycie dla nieprzygotowanego słuchacza (wy jesteście w tej komfortowej sytuacji, że was uprzedziłem). Zgiełk trwa minutę, potem słuchać tylko wyciszoną fortepianową melodię i na koniec surową, bardzo elektryczną gitarową solówkę. Zaciekawia, łapie za uszy, zmusza do ponownego przesłuchania. I sygnalizuje dość istotne przesłanie: Bartek nie cofnie się przed niczym, nawet jeśli będzie to brzydkie i odpychające. We wszystkich siedmiu nagraniach nie jeden raz doświadczymy dźwięków trudnych, może nawet pretensjonalnych – ale nie sposób nie docenić bezkompromisowości młodego artysty. Na szczęście pamięta on, że sam brud i eksperymenty nie zjednają mu fanów. Ma też w zanadrzu bardziej przyjazne pomysły. Jak w singlowych Our Scars (słuchaj tu), zbudowanych w bardziej konwencjonalny sposób, z fajnie wpasowaną w gitarową melodię elektroniką. Jak w przypadku This Night – dość tradycyjnej singer/songwriterskiej ballady z soulowymi naleciałościami wokalu i rozszalałą gitarą na mocnym przesterze. Jak w Sympathy, prostej piosence na fortepian i bas. Czy wreszcie rozbudowanym Jupicale, w którym chropawy gitarowy wątek ustępuje połamanej domowej elektronice i popowym wokalizom. Bartek bawi się brzmieniami, bez oporów masakruje swój głos, sprytnie stosuje sztuczki formalne, a to cofając taśmę, a to nakładając na siebie diametralnie różne ścieżki. Dwa razy przedobrzył: w długim i nudnym It Is Representing The Force Of The Milions Birds Eaten By The Cats, w którym koncept zdecydowanie wziął górę nad treścią (aż mi się przypomniało Divertimento, równie puste i pretensjonalne), i zamykającym płytę My Name! – bez którego również spokojnie mógłbym żyć.
Wirmentacha to słowo wymyślone przez Wołyńca, określające nastrój wyciszenia i skupienia, jaki towarzyszył mu podczas nagrywania płyty (podaję za mmtrojmiasto.pl). Słuchając albumu mam wrażenie, że w tym wyciszeniu były pewne luki – i bardzo dobrze, bo dzięki temu wyszła muzyka zwariowana i nieokiełznana. [m]
This Night:
Strona artysty: http://www.myspace.com/bartlomiejwolyniec
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Mietall Waluś to specyficzna postać. Udało mu się kilka lat temu wstrzelić w rynek całkiem przebojową płytą zespołu Negatyw, wziął udział w ...
-
Przedstawiamy ósmą część cyklu We Are From Poland . Tym razem wyłącznie debiutanci! 01. Mela Koteluk : Spadochron/ demo { więcej } 02...
-
Cześć, rzadko sięgamy po narzędzie do badania opinii publicznej (może za rzadko?), ale czasem warto zapytać Czytelników, co najbardziej ce...
-
Jeśli lubicie kupować muzykę w wersji elektronicznej i jest to muzyka z gatunku tej recenzowanej na WAFP, to odpowiedzią na pytanie zadan...
-
A mogło być tak dobrze. Plug&Play to właściwie jedyny polski zespół pasujący do kategorii dance-punk. Wiadomo o co chodzi: o ostre gitar...
-
Podobno liczy się tylko piękne wnętrze, ale opakowanie może korespondować z wysoką jakością muzyczną płyty. Tak jest w przypadku trzech p...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Zborysowienie Krabów ostatecznie potwierdzone.
To jest to !
OdpowiedzUsuńnadal twierdzę (pomimo przekonań samego Bartka), że płyta pozostawia olbrzymi niedosyt. mimo wszystko... genialnie :)
OdpowiedzUsuń