12 września 2011

Alien Autopsy: Destination Paranoid (Half Eaten Records, 2011)


Tym razem Best British Band in Poland we właściwej, bo długogrającej odsłonie.

O przygodach związanych z tym wydawnictwem możecie przeczytać w recenzji ostatniej EP-ki. A sam album? Cóż, mimo że członkowie zespołu mieszkają od paru lat w Poznaniu, muzyka Alien Autopsy jest wciąż na wskroś brytyjska. Grupa pozostaje wierna swym młodzieńczym fascynacjom. Bez trudu wychwycimy odniesienia do The Clash i punkowej rebelii zrodzonej gdzieś w szarych, fabrycznych dzielnicach. Jednocześnie pełno jest nawiązań do pierwszej dekady XXI wieku, gdy przez Wyspy niczym walec przetoczyła się nowa rockowa rewolucja. Jeśli chcemy posłuchać kolejnego refrenu w stylu Libertines, pojawi się on w co drugim kawałku. Brakuje nam tekstów o codziennym, dość bezbarwnym życiu? Nie ma problemu - zanucimy sobie One Eyed Drink czy Rotherham. Żyjąc w czasie globalnej wioski, gdy zacierają się granice kulturowe, Destination Paranoid zdaje się być płytą szalenie konserwatywną w swej brytyjskości. O dziwo, ma to swój urok!

W recenzji w Teraz Rocku pojawiło się stwierdzenie, że gdyby band umiał pisać dobre piosenki, muzycy nie musieliby emigrować, tylko zapełniali stadiony w UK. Trochę prawdy w tym jest. W wielu miejscach brakuje przysłowiowej kropki nad i. Coś mi w wielu miejscach zgrzyta na tej płycie. Najczęściej chodzi o refreny. Nie, że złe - ale gryzące się ze zwrotkami. Doskonałym tego przykładem jest Close To The Wire. Pierwsze kilkadziesiąt sekund to kapitalna, chuligańska linia melodyczna z przepysznymi krótkimi chórkami. Refren z kolei jest z gatunku tych... stadionowych. Zbyt nielogiczne przejście jak dla mnie. Ale zostawmy w niepamięci niedoskonałości. O wiele większą frajdę sprawiają rzeczy dobre. Jak opener Call Centre. AA z lekkością potrafią rozpisać dwie gitary na ciekawie uzupełniające się partie. A gitarzysta Dave (bądź James) struga solówki niczym John Frusciante na Stadium Arcadium. Podobny przebojowy potencjał doświadczymy na Confusion (refren!) oraz No Siesta. Zresztą, ten drugi kawałek jest intrygujący z innego powodu. Słuchając kompozycji nie sposób nie wyobrazić sobie facetów w ramoneskach w otoczeniu hiszpańskich tancerek flamenco. Chyba tylko największe sztywniaki nie uśmiechną się pod nosem. Spore wrażenie robi także utwór tytułowy. To rzecz instrumentalna, ale z pomysłowymi, kopiącymi tyłek riffami. A na koniec polecanek pozwolę sobie zarekomendować Change My Ways – to najbardziej wyróżniająca się prozpozycja. Wcześniej wspomniałem o Red Hot Chili Peppers. Tu mamy ognisty funk, jaki znamy z wcześniejszych płyt Papryczek. Choć ja sięgnąłbym jeszcze głębiej, do czasów Sly And The Family Stone. Aż się prosi o więcej takich petard!

Na papierze Destination Paranoid wypada blado. Niemodne już patenty, sporo zaledwie przyzwoitych piosenek, punkowa prostota i zero oryginalności. W końcu mamy rok 2011, a nie 2001 i Polaków ciężko będzie nabrać na płytę, którą mogłoby nagrać np. Kaiser Chiefs. Tylko że... ten album jest tak pozytywny, że opcja repeat przychodzi z prawdziwą łatwością. [avatar]

Close To The Wire:





Strona zespołu: http://www.myspace.com/alienautopsypoznan

2 komentarze:

  1. Nuciłem to dziś sobie... a tu popatrz... Płyta... ok. ... ale wpadnijcie na koncert!!!! Oberwą Wam jaja!!
    Życzę wszystkiego najlepszego tej kapeli!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni