To już chyba naprawdę ostatnie Ostatki. Przed wami sześć zapomnianych EP-ek, o których piszemy (prawdopodobnie) tylko my.
Roboty Na Wysokości: naj.epka (Roboty Records)
Wydawnictwo z gatunku nie-wiadomo-czemu pominiętych w 2012 roku. A przecież i muzycznie, i tekstowo pretenduje na szczyty ubiegłorocznych zestawień ulubionych dźwięków. Naj.epka podąża drogą przetartą przez debiut Studio Huta. Czyli wznów odwiedzamy chorą i pokręconą wyobraźnię katowiczan, gdzie sucha elektronika miesza się z free-jazzową gitarą, hip-hopowymi podkładem i psychodeliczną obwolutą. I znów zespół ładnie to wszystko miesza, podając całość w alternatywnym sosie, gdzie jest miejsce i na piosenki, i na kompozycyjne połamańce.
Namiętność ma w sobie coś z bagnistych klimatów Napszykłat. W Witaminie R potulny jazz przechodzi we wściekły trip-hop. Are You Happy Today? wykorzystuje kraut-rockową motorykę do współczesnych około hip-hopowych melorecytacji. To tylko parę przykładów, gdyż w siedmiu nowych kompozycjach jest więcej ciekawostek. Ale przede wszystkim jest Daniel Hozumbek i jego charakterystyczna, pozornie płaczliwa, maniera wokalna, która nadaje muzyce Robotów pierwiastka tego czegoś, co wyróżnia zespół od konkurencji. I przede wszystkim teksty. Drażniące, niewygodne, wytrącające słuchacza z dobrego nastroju. Proszę wsłuchać się w historię Michała, czy człowieka urodzonego pod liniami wysokiego napięcia. Niepokój moralny gwarantowany!
Strona zespołu: https://www.facebook.com/pages/Roboty-Na-Wysoko%C5%9Bci/132851230060913
Black Coffee: White Lines (Bad Indians Recordings)
Za Black Coffee stoją Maciek z Obligatory Cripples oraz Legus i Grzegorz z The Phantoms. Trio daleko nie uciekło ani od swoich macierzystych kapal ani labeli, w których ukazały się ich nagrania. Czyli dźwięk rodem z zajechanego kaseciaka, selektywność na granicy słyszalności i charakterystyczny bulgot wydobywający się z tanich mikrofonów.
I chociaż bardzo lubimy wyżej wymienione kapele z Teenagers włącznie, to Black Coffee zjadają już ogon, którym jest wypracowany sound. Energia bijąca z nagrań jest pozorna, wokal może i jest bezczelny, ale bardziej zmanierowany. Ale przed wszystkim nie ma dobrych, rock'n'rollowych piosenek. Bycie „stylish” samo w sobie nie wystarczy.
The &: Black (wyd. własne)
Duet z Warszawy. Przy mikrofonie znany z Brendy Walsh Radek Rejsel, za konsolą producent Michał Kush. Proponują pięć kawałków do tańczenia. Parkiety dyskotek już od jakieś czasu nie narzekają na polski przebojowy repertuar, novum w The & są soulowe zapędy wokalisty. Trzeba przyznać, że gdy Rejsel wejdzie w falsetowe rejestry, robi się bardzo ciekawie. Na szczęście umiejętnie dawkuje swoje bee-geesowe zapędy i nie popisuje się nimi przy każdej nadającej się okazji. Gdyż śpiewając „normalnie” też potrafi rozbujać kolanka ujmującą melodią. Electro wydobywane przez Kusha jest poprawne, szybko wchodzi w ucho, lecz też szybko wypada. Ale to sprawka wysokiej poprzeczki na polskim poletku muzyki elektronicznej.
Póki co, wokalista jest tym, co winduje w górę ocenę The & Choć jeśli stworzą kilka parkietowych petard, nie będzie miało to tak naprawdę znaczenia!
Strona zespołu: https://www.facebook.com/pages/The-/193392680792536
Oh Senova: Layers (wyd. własne)
Julian, dzieciak mieszkający w Warszawie, wydał na święta Bożego Narodzenia kilka piosenek, nad którymi dłubał od jakiegoś czasu. Stylistycznie uplasował się w tej samej lidze co dziewczyny z Enchanted Hunters. Niestety, to jeszcze nie ten poziom produkcji, talentu i kompozycyjnej wrażliwości. Ale czy przez to jego leśny indie-folk jest zły? Skądże znowu! Co prawda większość utworów to zaledwie szkice, ale domowa produkcja nie zdołała przesłonić ujmującej mgły lejącej się spod rozedrganych dźwięków gitary akustycznej.
Chłopak ogarnia tamburyn, pianino i perkusję w taki sposób, że króciutkie kompozycje ładnie następują pod sobie i znikają niczym bagienne rusałki. Ostatni utwór w zestawieniu, Thumb, już z wokalem Juliana, pokazuje, że jeśli starczy mu zapału, to na nowe nagrania Oh Senovy będzie czekać całkiem sporo osób. Niezła, klimatyczna rzecz z rewelacyjnym utworem numer pięć.
Disweather: Embryo (wyd. własne)
Zespół z Gdańska. Wyróżnia się tym, że głos wokalisty Jana do złudzenia przypomina Kurta Cobaina. Więc co w takim przypadku może grać kapela, mająca takiego śpiewaka w składzie? Ano garażowego rocka z grunge'owymi zacięciem. Jest trochę punkowej prostoty, nieco hardcore’owego riffowania, ale znajdzie się też miejsce na bardziej skomplikowaną solówkę.
Najfajniej wyszło im Lost Gloves, brzmiące jakby przez przypadek zapomniano je dołączyć do Incesticide Nirvany. Z drugiej strony mają takiego potworka jak Try To Tell You. Sorry, ale dzięki takim licealnym koszmarkom nikt zespołu nie będzie traktował poważnie. Gdyż z odsłuchu Embryo zostaje w głowie jedynie pijacki wycinek z refrenu wspomnianej piosenki: And beg you, please forgive me honey. Takich rzeczy się nie wybacza i mam nadzieję, że zespół wyda majątek, żeby toto zniknęło z internetu. I tak wyjdą na swoje!
Strona zespołu: https://www.facebook.com/Disweather
Eternalovers: Silence of Sorrow (Mirrorphobic Productions)
Dark trip-hop wygenerowany przez małżeństwo Lunę i Alpharda. EP-ka zaczyna się rewelacyjnie. Tribute To Komeda to nieśpieszna, mroczna elektronika, nad którą snuje się trąbkopodobna wokaliza, przypominającą tą z Dziecka Rosemary. Im dalej w płytę, tym bardziej mrocznie. Automat perkusyjny robi się coraz bardziej suchy, dochodzą industrialne melorecytacje, pojawia się złowieszcza gitara. Nawet elektroniczne świerszcze czy stonowane plumkanie fortepianu nie uspokajają atmosfery, tylko wzmagają poczucie przyczajonej grozy. Tak mija trzydzieści minut z Silence of Sorrow.
Aranżacyjnie wydawnictwu nie można niczego zarzucić, produkcja kryształ, wyczucie klimatu na medal, jedynie czego brakuje, to więcej melodii (choćby w postaci wokaliz). Na wysokości October Jazz mam poczucie, że widzę wciąż te same krzaki i czuję we włosach tę samą pajęczynę.
Strona zespołu: http://www.myspace.com/eternalovers2010
Słuchał [avatar]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz