21 lipca 2013

Sex Architects: Sex Architects (wyd. własne, 2013)


Głowy w chmurach, nogi twardo stąpają po ziemi.

Seksarchitekci zadebiutowali w 2011 EP-ką Heads In Clouds na fali wzmożonego małpowania zespołów postjoydivisionowskich. Była to całkiem fajna, ale pozbawiona indywidualizmu płyta. Na początku lipca warszawski kwintet wypuścił do sieci swój długogrający debiut (premiera CD we wrześniu), na którym zaprezentował kilka zmian. Moim zdaniem na korzyść.

Przede wszystkim, zrezygnowali ze śpiewania po angielsku, stawiając całkowicie na polskie teksty. Dobry ruch, świadczący o zdrowym rozsądku – trudno oczekiwać, że zrobią karierę na Zachodzie, a ze zrozumiałym przekazem na pewno trafią do szerszej publiczności w kraju. Poza tym naprawdę ciężko znaleźć u nas wokalistów dysponujących taką barwą jak Krystian Tomczyk, śpiewających po polsku. Przychodzi mi na myśl jedynie Michał Toś z trójmiejskiego Gentlemana (zresztą odniesienia do tego zespołu nie ograniczają się tylko do podobieństw wokalnych). Teksty Tomczyka stoją na przyzwoitym poziomie – w sprawny, choć daleki od mistrzowskiego operowania słowem, sposób „opowiadają kilka historii”. Podoba mi się wyjaśniająca rola tytułów. Gdy słuchamy tekstu Demonów, możemy odnieść wrażenie, że mówi on o ciężkim losie celebryty wielbionego przez tłumy i paparazzich. A właśnie że nie, bo to piosenka o demonach. No chyba że „demony” są metaforą tłumów i paparazzich... Inny przykład: Jeszcze niedawno tak marzyłem, by gdzieś napotkać cię/ W ciemnej ulicy po tabletkach na sen. I wcale nie chodzi o wzdychanie do afektowanej gothic girl. Dziewczyna z kosą to przecież śmierć, a podmiot liryczny, pod wpływem jakichś wydarzeń (miłość?), już nie chce rozstawać się z życiem, woła więc żarliwie: Dziś na taniec z panią nie skuszę się / Dziś nie popłyniemy łodzią na drugi brzeg.

Muzycznie Sex Architects prezentują dojrzałą formułę brzmienia wywodzącego się z poszukiwań takich zespołów, jak Interpol czy Editors. Jest więc dosadne uderzenie gitar (Roboty), szczypta elektroniki (Dziewczyna z kosą), odrobina tanecznych rytmów (Demony, Czarne chmury), są i podniosłe ballady (Pies, Fotografia, Bezokoliczność). Z pewnością to Demony, które zapoczątkowały karierę Sex Architects kilka lat temu jeszcze w wersji angielskiej (Daemons), będą dla was pierwszym często powtarzanym utworem – kawałek ma w sobie moc, rytmiczny refren nie daje spokoju, a wyważony w zwrotkach i krzykliwy w refrenach wokal Tomczyka u niejednego (niejednej?) wywoła ciarki na plecach. Dla mnie jednak numerem jeden (mam nadzieję, że ten utwór będzie promował płytę we wrześniu) jest Pies. Urokliwa kompozycja z cudownie poprowadzonymi zwrotkami (kobiecy drugi głos) i odpowiednio dawkowanym hałasem. Po prostu chce się słuchać w kółko.

A propos Po prostu. Finał albumu rozpoczynający się od tej tanecznej, dancepunkowej piosenki, daje dobrze po uszach, usprawiedliwiając nieco pretensjonalne grunge’owe zdjęcie z okładki. W Ofierze z waty cukrowej, prawie sześciominmutowym kolosie, zespół jedzie na sprzężeniach i ciężkim brzmieniu sekcji prosto w surowiznę i trans lat 90. Bardzo dobre zwieńczenie solidnego albumu z przebłyskami. Nie jest to wybitne dzieło, ale w oczekiwaniu na nowego Gentlemana stanowi całkiem rozsądną propozycję dla fanów takiego postcurtisowskiego grania. [m]
 
Strona zespołu: https://www.facebook.com/sexarchitects

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni