14 października 2013
The White Kites: Missing (Deep Field Records, 2013)
Tej jesieni do smutnego miasta nad Wisłą przybył intergalaktyczny pojazd z psychodeliczno-rockową załogą. Tajemnicza machina niesiona skrzydłami z białych latawców osiadła na jednym z warszawskich brzegów i otworzyła swe podwoje. Wówczas okazało się, że to tak naprawdę imaginarium rodem z występów doktora Parnassusa, obsługiwane przez grono radosnych muzyków. Za to konferansjer, ubrany w brytyjską flagę, okazał się mieć aż dwie twarze, jedną młodego Petera Gabriela, drugą - Damona Albarna.
Tak w wielkim skrócie mógłbym opisać wizję, która naszła mnie po pierwszym zetknięciu się z debiutancką płytą zespołu The White Kites, który to składa się z grona stołecznych muzyków wspieranych przez angielskiego wokalistę Seana Palmera. Za cel panowie obrali sobie przywrócenie do łask klasycznego, psychodelicznego prog rocka z lat 60. i 70., z jego wszystkimi folkowymi i teatralnymi inkrustacjami. Idea zaiste zacna, tym bardziej, że jak dotąd na naszej ziemi niespotykana (lub: nierozpropagowana), a i efekt końcowy cieszy ucho słuchacza. Nawet w czasach mody na vintage, odkopywanie martwego od 40 lat, a na dodatek obcego kulturowo brzmienia, mogło się okazać zadaniem karkołomnym. Tym większy szacunek za podjęte wyzwanie. Album Missing pozostawił mnie zaczarowanym, choć nie do końca przekonanym.
Czarowanie to bardzo dobre określenie na opis środków, którymi posługują się Białe Latawce. Całą płytę przenika bowiem niemal magiczna aura, a świat przedstawiony na Missing ma w sobie coś z krainy baśni. To jednak nieco złudna wizja, gdyż główną tematyką albumu jest poszukiwanie. Poszukiwanie czegoś, czego brakuje człowiekowi - czy będzie to miłość, samoświadomość, dojrzałość czy też nowe przestrzenie. I nie zawsze te poszukiwania kończą się dobrze. Ci, którzy dadzą się nabrać na kabaretową humoreskę, pogodną zwiewność durowych akordów i ciepły głos Seana, mogą przegapić niekiedy bardzo poważne tło opowiadanych historii.
A zawartość muzyczna? Jeśli nie chcemy bawić się łatkami, to najwięcej powiedzą nam inspiracje wymienione przez chłopaków. Wczesny Genesis? Jest, razem z całą swoją teatralnością. Pink Floyd? Jak najbardziej, zarówno wśród lekkich psychodelicznych piosenek podszytych duchem Syda Barreta, jak i bardziej złożonych historii, osadzonych w twórczości zespołu z lat 70. Tutaj szczególnie wyróżnia się przepiękny When Will May Return. Tim Buckley? Nie zabraknie jego subtelności. Frank Zappa? A jakże, humor i psychodelia wysokiej klasy. Możemy wymieniać bardzo długo… Ja dorzuciłbym do tego lekkie wycieczki w lata 90. Taki Percival Buck swobodnie mógłby znaleźć się na The Great Escape Blur. Zarówno aranżem, tekstem, jak i śpiewem.
Co się wyróżnia? W zasadzie wszystko. Dużo wzbogacających przeszkadzajek, nadających całości mocno soundtrackowego charakteru. W wielu miejsca dominuje flet, zaaranżowany pięknie przez Pawła Betleya. Mimo stylistycznego rozstrzelenia, płyta zachowuje dużą muzyczną spójność. Trafiają się tu zresztą naprawdę poruszające kompozycje. Takie The Foreigner i Beyond The Furthest Star zostaną z wami na długo, bo to wielkiej urody ballady. Poza tym wskazałbym jeszcze wspomnianą przeze mnie pogodną atmosferę, co w kraju wiecznych smutasów jest rzeczą naprawdę wyróżniającą.
Ten album jest też naprawdę brytyjski, aż do szpiku kości. I to mi właśnie najbardziej w nim przeszkadza. Nie chodzi tu nawet o śpiew Seana, który jest, jaki jest - z uwagi na pochodzenie wokalisty. Nie narzekam też na fakt, iż panowie nijak nie czerpią z rodzimej muzyki, bowiem każdy realizuje taką wizję, jaką chce. Problem polega na tym, że nie mam jak tego albumu osadzić w naszym polskim kontekście. Jest jakby osobnym tworem, który przywędrował z Wysp albo innej galaktyki i dla naszego słuchacza pozostanie najwyżej uroczą ciekawostką. Nie wątpię, że z muzyką tej jakości The White Kites mogliby swobodnie podbijać Wielką Brytanię. Jednakże obawiam się, że u nas spotkają się najwyżej z uprzejmym niezrozumieniem. Obym był złym prorokiem. [zeno]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/TheWhiteKites
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
rewelacyjny materiał!
OdpowiedzUsuń