Zapewne nie jest to już dla nikogo niespodzianką, że CSU przestał być „typowym zespołem grającym post rocka”, ponieważ zatrudnił wokalistę. To zmieniło nieco charakter grupy, pojawiły się inne określenia jego muzyki, ale... tak naprawdę to ciągle ten sam obszar poszukiwań, to ciągle ten sam dobrze znany post rock, ewentualnie shoegaze. Postawmy sprawę od początku jasno i wyraźnie: CSU w swojej nowej konfiguracji nie odkrywa żadnych nowych lądów. Confabulations nie jest płytą przełomową, nowatorską czy awangardową. Jest dobrze przemyślanym, zręcznie przygotowanym konglomeratem cudzych pomysłów. Mając tę świadomość możemy bez fałszywych złudzeń co do rzekomej genialności, ale też bez niepotrzebnych uprzedzeń podejść do tego solidnego – a momentami wręcz budującego – materiału.
Płyta liczy tylko dziewięć utworów, więc mogę każdemu z nich poświęcić kilka słów bez obawy, że odpłyniecie podczas tej wyliczanki. Rzecz zaczyna się kapitalnie. Powiem nawet dość rozrzutnie: to najlepsze otwarcie polskiej płyty w tym roku. Honey Flavored jest jak Hitchcockowskie trzęsienie ziemi. To kawał czystego surowego mięsa oderwanego od kości. Potężny bas i perkusja tworzą hipnotyzującą bazę, na której piętrzą się gęste – z każdą chwilą coraz gęstsze – struktury kakofonicznych gitar. Do tego głos Pawła Plotta, który choć w innych piosenkach bywa irytujący, tu brzmi znakomicie. Odpowiednio paranoicznie i krzykliwie. Kompozycja oparta jest właściwie na jednym powtarzanym w pętli motywie, a mimo to przez te ponad sześć i pół minuty nie mam wrażenia ani jednej zmarnowanej chwili. Właśnie tak powinny się zaczynać wszystkie płyty!
Kolejne utwory umiejętnie podsycają wywołane openerem emocje, jednocześnie nieco tonując rozgorączkowanie. Meadow płynie na syntetycznym bicie i dalekich, nierealnych wokalizach. Z każdym przesłuchaniem odkrywam urodę prostego tematu gitary, który w końcówce napełnia prawdziwym wzruszeniem. Jest dobrze, jest pięknie. Xna zaczyna się w stylu charakterystycznym dla wielu zespołów shoegaze’owych. Wyłaniający się z ciszy, narastający szum gitar przechodzi w ścianę przesterowanego dźwięku. Serce koi miękkie, głębokie wejście basu. Zniewala czystość i delikatność klawisza oraz późniejsze pasaże gitar. Dobrze spisuje się tu również wokalista. Jego maniera jeszcze nie przeszkadza, a kiedy śpiewa fragment My arms or a rope/ Arms or a rope around her neck/ Stay here, I say, Stay hare czuję ciarki na plecach. The Moth brzmi zupełnie jakby pochodził z sesji do Ágætis byrjun Sigur Ros. Kompozycja rozwija się bardzo powoli, by w kulminacji odfrunąć w kosmos za sprawą świdrujących gitar. W Mr. Ambulance nie mogę oprzeć się wrażeniu, że słucham Steve’a Baysa z Hot Hot Heat na gościnnych występach. Nie wiem czy to miał być komplement, czy zarzut. W każdym razie piosenka nie porywa, brakuje jej pomysłu na przełamanie monotonii. I gdyby nie to fajne Runnin’, runnin’, runnin, I’ll go runnin’ byłoby po prostu nudno. Footsteps to na pewno najbardziej wyróżniający się utwór. Taneczny rytm i desperacki klimat – to taki przebój „inaczej”, który jednak nie zaskoczy fanów osłuchanych z Editorsami. Red to z kolei czysty Mogwai. Od samego początku wiadomo, co się wydarzy, wiadomo, że będzie bajkowy wyciszony środek i ściana hałasu w finale. Miło, ale wtórnie. Small Bodies – Big Impact zaciekawia. Zaczyna się zawadiackim akordem i takimż wokalem. Już mam wrażenie, że za chwilę wejdzie perka i zacznie się szybka rokendrolowa jazda, ale nie – wszystko nagle ucicha i przez kolejne dwie minuty gdzieś w tle płynie łagodny gitarowy ambient. Fajny pomysł.
Zawodzi natomiast końcówka. Zamiast wielkiego wybuchu, zapowiadanego przecież przez Honey Flavored, rozbrzmiewa przeciętny Performance Review, który jest właściwie powtórką z patetycznych kompozycji ...Trail Of Dead, tylko pozbawioną efektownej kulminacji. Szkocki motyw gitary nie wystarczy. Ale chwileczkę, to jeszcze nie wszystko. Jeszcze kilka minut ciszy i coś ukrytego po niej. Niestety, nie ma tam żadnej niespodziewanej perełki, na którą warto czekać. Ot zwykła zabawa odtwarzanym od tyłu kawałkiem ostatniego utworu.
Warto wspomnieć o oprawie plastycznej albumu. Wykorzystano w niej obrazy Małgorzaty Skrzetuskiej i choć nie bardzo łapię związek portretu z okładki z zawartością muzyczną, to wraz z rozkładanym „plakatem” dołączonym do pudełka wygląda to wszystko bardzo efektownie.
Podsumowując: do połowy Confabulations to płyta świetna, choć nie zaskakująca niczym nowym. Pod koniec robi się nudnawo, jakby chłopakom zabrakło pomysłów i siły, by sprostać rosnącym z minuty na minutę oczekiwaniom. Wszystko brzmi świetnie, soczyście i mocno, bez zarzutu. Nie jest dziejowo, ale na pewno warto mieć.[m]
Xna:
Strona zespołu: http://www.myspace.com/californiastoriesuncovered
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Spontaniczny projekt m.in. Marcina Loksia (dawniej Blue Raincoat) i Kuby Ziołka (Ed Wood, Tin Pan Alley) ma szansę przerodzić się w coś trw...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz