18 października 2009

M. Alenowicz & His Imaginary Companions: Caddy And Other Girls EP (wyd. własne, 2009)

Pewien znajomy kilka dobrych lat temu urządzał wieczorki z muzyką Dead Can Dance. Ludzie przychodzili do knajpy, słuchali sączących się leniwie dźwięków, rozmawiali przy piwie snując swoje opowieści. Udało się zorganizować pięć zlotów. Na przeszkodzie stanęła proza życia: szkoła, praca, dom, rodzina. Gość przez lata dusił w sobie potrzebę reaktywacji takich zdarzeń. W końcu dopiął swego. Tydzień temu odbyło się Spotkanie VI. Jak wyszło? Nie wiem, nie byłem :) W każdym razie zawsze zapominałem zadać mu podstawowe pytanie. Skoro Dead Can Dance ma w Polsce status wręcz kultowy, dlaczego do szerszej świadomości nie przebiła się żadna polska grupa grająca w podobnych klimatach? Obawa przed profanacją? Zbyt wysokie progi? Czy po prostu fani DCD potrafią darzyć zespół tak gorejącą miłością, że na inne kapele już zwyczajnie jej nie wystarcza?

Po co ten wstęp? Natknąłem się niedawno na tajemniczą nazwę. Myspace podaje tylko, że to artysta z Pomorza. Zaintrygowany klimatyczną retro-okładką wrzuciłem rzecz do odtwarzacza (jest za free na laście)... i utonąłem. EP-ka jest tak mocno nasiąknięta klimatem Tańczącej Śmierci, że zupełnie nie rozumiem, czemu nie jest hajpowana przez muzyczną prasę i blogi, a fora dyskusyjne nie pękają od głosów zachwytu. Co z wami, fani Australijczyków?

Zgodnie z nazwą obowiązki wokalne w zespole należą do mężczyzny. Tak więc mamy do czynienia bardziej z Brendanem Perry niż z Lisą Gerrard. Panu Alenowiczowi w zgrabny sposób udaje się uzyskać klimat rodem z Siódmej Pieczęci Bergmana. Śpiewa dojrzałym, pełnym cierpienia, przeszywającym głosem. W Martha (The Moving Mannequins) wręcz zawodzi niczym stary szaman.

Muzyka Alenowicza pozbawiona jest barokowej oprawy charakteryzującej Dead Can Dance. Rozpoczynający wydawnictwo Vehicles I dowodzi, że artysta świetnie czuje się w nowoczesnym post-rocku. Powolne, wybijane raz na dziesięć sekund akordy doskonale współgrają z melorecytacją i zgrzytami w tle. Podobnie jest w Candice. Marszowy rytm, wybijający kolejne kroki nadchodzącej Śmierci, otoczony jest przez nowoczesne ściany dźwięku i nisko nastrojoną gitarę. Wrócę jeszcze raz do Marthy - najlepszej kompozycji na krążku. Tu w popisowy sposób dochodzi do zderzenia starego świata z nowym. Alenowicz śpiewa jakby to był jego ostatni song w życiu, oldskulowe organy wywołują ciarki - a złowieszczego klimatu dodają pozornie bezładne akordy gitary elektrycznej i akustycznej. Brzmi to jak cięcie żyletką. Fortepianowa etiuda w Gilbercie nadaje się do oprawy czarno-białego filmu. Smutnego filmu. A spinająca całość klamrą druga część Vehicles urzeka dźwiękiem metronomu.

Caddy And Other Girls to typowe listopadowe wydawnictwo. Utrzymane w klimacie ślicznej okładki. Wyraża tęsknotę za czymś, co umarło, przeminęło. Pełne duchów. Budzi grozę, ale jednocześnie fascynuje wrodzonym pięknem. Naprawdę nie wiem, dlaczego wciąż jest cicho o tym wydawnictwie.[avatar]

Strona artysty:
http://www.myspace.com/alenowicz

2 komentarze:

  1. Zgadzam się z autorem w 100%!! Dlaczego żadna wytwórnia nie zainteresowała się jeszcze tym krążkiem i nie podpisała kontraktu?? Coś czuję, że to będzie moja ulubiona płyta tej jesieni...

    OdpowiedzUsuń
  2. Swietna EPka. Szczególnie kawałek Martha. Chciała bym kiedyś usłyszeć ich na żywo.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni