24 kwietnia 2010
Happy Pills: Retrosexual (EMI Music, 2010)
To jest naprawdę nieznośne uczucie, kiedy po euforii, że wychodzi nowa płyta twojego dawno już umarłego ulubionego zespołu, przychodzi rozczarowanie i depresja, że nie spełniła twoich oczekiwań (a właściwie niczym nie uzasadnionych marzeń), aż w końcu godzisz się z losem i stwierdzasz, że przecież mogło być gorzej i że zawsze można sobie puścić Smile jeszcze raz.
Nie żeby Happy Pills brzmieli jakoś wyraźnie inaczej od tego, co robili na przełomie lat 90. i 00. To nadal prosta gitarowa muzyka wywodząca się z amerykańskich koledżowych rozgłośni, z pixiesowym basem i pavementowym zgrzytaniem w tle. Prawie nic się nie zmieniło – oprócz tego, że nie ma już Agi Morawskiej, jej dziewczęcego nieustawionego głosu i słowiańskiego akcentu. Jest Natalia Fiedorczuk, ostatnio postać nr 2 (po Gabie Kulce jak sądzę) wśród polskich wokalistek wywodzących się z tzw. alternatywy. Natalia ma świetny głos, super śpiewa po angielsku, pisze dobre teksty – no po prostu ideał artystyczny opakowany do tego w ładny wygląd. Tylko, kurcze, jest trochę za dobra do tego zespołu. Taka bez skazy, jeśli wiecie co mam na myśli. Ona nigdy nie gubi tonacji, nie fałszuje, nie robi byków w tekstach. I śpiewa tak gładko, zamszowo, bez tej młodzieżowej zadziorności, którą miała Aga. Tak jest, uważam, że Natalia nie pasuje do HP. A teraz rzucajcie czym chcecie.
Zaczyna się bardzo fajnie. Po rozczarowującym singlu, czyli brzmiących jak piosenka Orchid Beautiful Boys, początek albumu w postaci Midnight przywraca nadzieję, że to rzeczywiście będzie płyta Happy Pills. Sympatyczny noisik, przybrudzona perkusja, jazgotliwy temat gitary jak za starych dobrych czasów – wszystko na swoim miejscu. Potem robi się trochę zbyt ładnie. Wokal Natalii jest taki ułożony... nie trafia to do mnie. Na Retrosexual dominują właśnie takie balladowe piosenki. Bo i trzecie na liście The Wheel, i Glory (Out Of Date), i Melt (to mój faworyt spośród wymienionych), i tytułowe Retrosexual to takie płynące łagodnie, nie absorbujące uwagi kawałki. Ładne, nawet bardzo, zawierające sporo miłych, nieprzesłodzonych melodii, ale też nie zaczepiające się na długo w głowie. Dynamicznych momentów jest znacznie mniej, ale jak już się pojawią, potrafią rozbujać. Prawie nosi mnie przy EAD (pod koniec słychać pożyczone od Pixies sample), prawie ruszam tyłkiem przy rokendrolowym Pass This, niemalże zaczynam śpiewać przy potencjalnym indie-hymnie Carbohydrates. Szkoda, że wokalnie brakuje tym piosenkom kopa, jakiegoś wydarcia się, wyskoczenia poza monotonną tonację Nathalie and The Loners. Ten brak żywiołowości doskwiera zwłaszcza w Carbohydrates, który aż prosi się, by wykrzyczeć go głośno do bólu gardła. I can’t get no satisfaction...
Na tym tle zupełnie nieoczekiwanie wybija się Always, śmieszny, wyluzowany numer zaśpiewany przez gitarzystę Krzysztofa Kochanowskiego. Jak tylko słyszę ten wokal, od razu mam banana na twarzy. Dziewięćdziesiąte wróciły! Na całe 2.47!
Nie można nie wspomnieć o dość istotnym składniku płyty, jakim są instrumentalne przerywniki. Jest ich aż pięć i wywołują natychmiastową sympatię - bosko hałasujące 4, surfowe Doves, rozjechane A Reptile’s Brain, gwizdany temat z Beautiful Boys pod tytułem, jasna sprawa, Beautiful Girls. Tylko ten zamykający płytę utworek bez tytułu wzbudził moją nienawiść do zespołu – jak można było wyciszyć tak cudowny temat, jak można było nie zrobić z tego najpiękniejszej piosenki płyty? Łobuzy, obyście grali to na koncertach w całości!
EAD:
Czy wobec moich powyższych narzekań Retrosexual jest słabą płytą? Nic podobnego! To bardzo porządne gitarowe piosenki i fakt, że oczekiwałem czegoś (trochę) innego, nic tu nie zmienia. Czasy są inne, Happy Pills są już (trochę) innym zespołem. Wszystko ok, ale na koncertach powinno być znacznie, znacznie więcej energii i hałasu. Przekonamy się na Offie! [m]
Strona zespołu: http://www.myspace.com/happypillsband
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Spontaniczny projekt m.in. Marcina Loksia (dawniej Blue Raincoat) i Kuby Ziołka (Ed Wood, Tin Pan Alley) ma szansę przerodzić się w coś trw...
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
brzmi jak andy a angielskim wokalem, ale dykcja i wymowa BARDZO SŁABA!!! aż mi sie nie chce wierzyć, gdyż po solowej płycie Natalii byłem zdania że jest najlepiej śpiewająca po angielsku polską wokalistką. rozczarowanie!
OdpowiedzUsuńbardzo dobry tekst. to prawda, że już mniej hałasują, no ale lata lecą, ostrze się wygładza. trzecia gitara tych lat HP nie ujęła. nie ma objawienia, ale też nie ma bólu, za to jest należne HP przypomnienie. i ok.
OdpowiedzUsuń