Kolejna rzecz z etykietą „muzyka do filmu, który nigdy nie powstał”. Kolejne dźwięki, które bardzo dobrze sobie radzą bez scenariusza.
Duet Borderline Collie można już zacząć lubić na podstawie wyczytanej w necie historii powstawania płyty (właściwie to kasety, ale „płyta” jednak brzmi lepiej). Łukasz i Dawid - połowa składu wrocławskiego bandu Objects - zachwyciła się akustyką pewnego podziemnego garażu, w którym to od czasu do czasu przyszło im grać sobie niezobowiązujące jamy. I pewnego dnia któryś z nich rzucił pomysł: „hej, może zarejestrujemy tu te nasze brzdąkania, co?”. Znamy zatem miejsce (gdzieś przy ulicy Poświęckiej), czas (5 października 2012 roku) i bohaterów (źle nastrojona gitara, werbel, kocioł oraz dwa mikrofony). Efekt? Teleportacja na siedemnaście minut wprost w objęcia bluesowej Alabamy. Dwa lata temu Limboski w porywający sposób pokazał czarną przedwojenną Amerykę, teraz mamy okazję spojrzeć na nią od strony nieco... westernowej.
Materiały promocyjne wspominają o duchowym powinowactwie z filmem Truposz Jima Jarmuscha. Ale czarno-biały blues wrocławian nadawałby się do każdego amerykańskiego filmu drogi, drogi wiodącej gdzieś obok skupisk cywilizacji. Albo mógłby kończyć ostatnią scenę Into The Wild Seana Penna. Gdyż w improwizowanej grze Łukasza Dawida jest sporo powietrza i niczym nie skrępowanej przestrzeni. Surowy wydźwięk gitary oraz monumentalne partie perkusyjne Dawida Łukasza sprawiają, że każda z dziesięciu krótkich, zazwyczaj niespełna dwuminutowych kompozycji, stanowi opowieść będącą kolejnym etapem podróży ku zachodzącemu słońcu. Heavy Sunrise, Raiload, Church, Gibbet - w takiej chwili wszyscy jesteśmy Williamem Blake'iem.
Dwadzieścia minut to idealny czas dla Borderline Collie. Wystarczająco długo, by poczuć piasek na wargach i na tyle krótko, by nie poczuć znużenia lołfajową przewidywalnością. Jest ciekawie! [avatar]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/borderlinecollie
edit:
OdpowiedzUsuńdawid-gitara
łukasz-perkusja
;)